Syndycy to grupa zawodowa, której działalność co jakiś czas wzbudza olbrzymie kontrowersje. Kolejną ich dawkę przyniesie zapewne niedawna decyzja stołecznego sądu upadłościowego, który syndykowi spółki Metro-Projekt przyznał aż 9,1 mln zł wynagrodzenia brutto (po opłaceniu VAT — 7,4 mln zł). Przy czym jednorazowo konto Andrzeja Wrzesińskiego wzbogaciło się o 6,4 mln zł (1 mln zł zainkasował we wcześniejszych latach w formie zaliczek). Doświadczeni syndycy i prawnicy zajmujący się upadłościami nie mają wątpliwości — to absolutne rekordy Polski.

— Wcześniej zdarzały się incydentalne przypadki łącznych wynagrodzeń oscylujących wokół 2-3 mln zł. Tak wysokiej kwoty nigdy jednak żaden sąd nikomu nie przyznał — mówią zgodnie rozmówcy „PB”. Wśród dotychczasowych rekordzistów wymieniają syndyków Ursusa czy byłych giełdowych spółek, nazywanych swego czasu „cesarzami spekulacji” — Elektrimu i Universalu. Z tym ostatnim Metro-Projekt całkiem dużo łączy.
Spłaceni wierzyciele
Głównym aktywem upadłej w listopadzie 2002 r. spółki był znany i świetnie zlokalizowany warszawski biurowiec, należący niegdyś właśnie do Universalu. 25 marca 1999 r. Universal za 60 mln zł sprzedał go krakowskiej spółce Code, a ta tego samego dnia — już za 84 mln zł — Metro-Projektowi. Obie spółki sfinansowały zakup pożyczkami od PZU Życie, któremu szefował wtedy Grzegorz Wieczerzak. Później i Universal, i Metro-Projekt zbankrutowały, a ich syndycy przez lata walczyli o prawa do biurowca. Ostatecznie w 2012 r. podpisali ugodę, na mocy której syndyk Metro-Projektu zapłacił koledze po fachu z Universalu 5,8 mln zł, w zamian zachowując nieruchomość. Kolejne dwa lata Andrzej Wrzesiński poświęcił na szukanie nabywcy na biurowiec. Udało się to dopiero za szóstym podejściem, po obniżeniu ceny z wyjściowych 110 do 80 mln zł. Nieruchomość kupiła austriacka S+B Gruppe, by wkrótce potem sprzedać ją niemieckiemu funduszowi Commerz Real. Te 80 mln zł nie były przy tym jedynymi pieniędzmi, jakie dzięki syndykowi trafiły do kasy. Każdego roku z wynajmu lokali w biurowcu oraz jego elewacji (na potrzeby wielkoformatowych reklam) do kasy bankruta wpływało średnio 10 mln zł, co przez ponad 12 lat dało 122,5 mln zł. W tym samym czasie koszty, głównie utrzymania biurowca, zamknęły się w 80 mln zł. To, co zostało, pozwoliło na spłacenie wszystkich wierzycieli — z ponad 114,6 mln zł najwięcej, bo aż 109,5 mln zł, zainkasowało PZU Życie.
Hojny sąd
Andrzej Wrzesiński nie rozmawia z mediami. Wnioskując do sądu o 9,1 mln zł wynagrodzenia, powołał się m.in. właśnie na spłatę wszystkich wierzycieli, skomplikowany i długi proces upadłości, prowadzenie wieloletnichprocesów o biurowiec, zakończonych ugodą, a także to, że z własnej inicjatywy uzyskał nowe atrakcyjne warunki zabudowy, co znacząco wpłynęło na wzrost wartości nieruchomości (jej pierwotna wycena była o 34,5 mln zł niższa niż cena ostatecznej sprzedaży). Sąd w całości podzielił jego argumentację. Wypłata tak gigantycznego wynagrodzenia była możliwa, bo Metro-Projekt zbankrutował rok przed wejściem w życie prawa upadłościowego i naprawczego. A zgodnie z tzw. starym prawem upadłościowym syndyk mógł zainkasować aż do 5 proc. funduszów masy upadłości danej firmy (czyli w przypadku Metro-Projektu około 10,1 mln zł).
— Andrzej Wrzesiński to mój dobry kolega. Upadłość była skomplikowana, trwała bardzo długo, udało mu się zaspokoić wszystkich wierzycieli. Szczerze mu gratuluję. Znam jednak wiele przykładów, w których syndycy spółek o podobnym majątku, prowadzący upadłości o porównywalnej skali trudności, otrzymywali nie prawie 5 proc., ale np. 1 proc. funduszów masy. Decyduje o tym zdanie sędziego komisarza, a nie jasne reguły. I to jest problem — komentuje jeden ze znanych stołecznych syndyków.
Regionalne różnice
I on, i inni syndycy nie chcą się wypowiadać pod nazwiskiem, bo jak tłumaczą — ich los zależy w całości od dobrej woli sędziów (zarówno w zakresie powołania na stanowisko, jak i późniejszego wynagrodzenia). — Przy wielkich upadłościach warszawski sąd zazwyczaj przyznawał wynagrodzenie nieprzekraczające 1,5-2 proc. funduszów masy, zgodnie z obowiązującą np. w Niemczech logiką, gdzie przy najmniejszych upadłościach wypłata dla syndyka może sięgać nawet 40 proc., ale przy największych zaledwie 0,5 proc. majątku danej firmy — mówi kolejny z naszych rozmówców. Zszokowani wynagrodzeniem syndyka Metro-Projektu są też jego koledzy, pracujący dla innych sądów niż stołeczny.
— Za podobną upadłość dostałem 0,5 mln zł, z uzasadnieniem, że mieści się ono w granicach 5 proc. funduszów masy (choć stanowiło 1 proc.) oraz dodatkowo, że w naszym regionie nie zarabia się tyle, co np. w aglomeracji warszawskiej — mówi doświadczony syndyk z Warmińsko-mazurskiego. Jego kolega po fachu ze Śląska dodaje, że tam nie byłoby to możliwe, by tak jak Wrzesiński jednorazowo dostać ponad 6,4 mln zł.
— U nas, gdyby syndyk w trakcie postępowania dostał 1 mln zł zaliczek, to jego łączne wynagrodzenie nie przekroczyłoby zapewne 2 mln zł. Sędziowie jak ognia unikają dużych jednorazowych wypłat — tłumaczy nasz rozmówca.
Rekordowe wynagrodzenie wzbudza kontrowersje z jeszcze jednego powodu. Według obecnie obowiązujących zasad najwyższa możliwa wypłata dla syndyka, nawet przy skomplikowanych, wieloletnich upadłościach, to zaledwie 140-krotność przeciętnego miesięcznego wynagrodzenia w sektorze przedsiębiorstw, czyli dziś… niecałe 580 tys. zł. Ta sztywna granica w środowisku syndyków i prawników jest dość powszechnie krytykowana.
OKIEM EKSPERTA
Upadłości wymagają dużych kompetencji
PIOTR ZIMMERMAN, były szef warszawskiego sądu upadłościowego, a dziś wspólnik kancelarii Zimmerman i Wspólnicy
Kwota 7,4 mln zł brzmi sensacyjnie, ale rozłożona na ponad 12 lat oznacza, że miesięczne zarobki syndyka nie przekraczały 50 tys. zł. To kwota, jaką spokojnie może zarobić dyrektor zarządzający wcale nie największej firmy. Duże, skomplikowane upadłości wymagają naprawdę wysokich kompetencji. I dlatego dobrze, że od 2016 r. górna granica wynagrodzenia syndyka wzrośnie do 260-krotności przeciętnego wynagrodzenia, czyli około 1 mln zł. Najlepszy kierunek to jednak ten zawarty w przepisach restrukturyzacyjnych, zgodnie z którymi to wierzyciele będą mieli większy wpływ na wysokość wynagrodzenia tzw. doradcy restrukturyzacyjnego.
OKIEM EKSPERTA
Upadłości wymagają dużych kompetencji
PIOTR ZIMMERMAN, były szef warszawskiego sądu upadłościowego, a dziś wspólnik kancelarii Zimmerman i Wspólnicy
Kwota 7,4 mln zł brzmi sensacyjnie, ale rozłożona na ponad 12 lat oznacza, że miesięczne zarobki syndyka nie przekraczały 50 tys. zł. To kwota, jaką spokojnie może zarobić dyrektor zarządzający wcale nie największej firmy. Duże, skomplikowane upadłości wymagają naprawdę wysokich kompetencji. I dlatego dobrze, że od 2016 r. górna granica wynagrodzenia syndyka wzrośnie do 260-krotności przeciętnego wynagrodzenia, czyli około 1 mln zł. Najlepszy kierunek to jednak ten zawarty w przepisach restrukturyzacyjnych, zgodnie z którymi to wierzyciele będą mieli większy wpływ na wysokość wynagrodzenia tzw. doradcy restrukturyzacyjnego.