Resort łączności wolno liberalizuje rynek

Materiał redakcyjny
opublikowano: 1999-03-05 00:00

Resort łączności wolno liberalizuje rynek

BYLE DO UNII: Jeśli przyjęcie przez Polskę polityki telekomunikacyjnej UE było jednoznaczne z wprowadzeniem w życie przynajmniej częśći w/w dyrektyw, to byle do Unii, Drodzy Polacy.

Jednym z warunków przystąpienia Polski do Unii Europejskiej jest dostosowanie rynku telekomunikacyjnego do standardów obowiązujących w krajach „piętnastki”. Z tym faktem — trudno i darmo — musieli się pogodzić wszyscy, a wśród nich nawet ci najbardziej zagorzali poplecznicy starego układu — monopolistycznej pozycji TP SA. Nie ma jednak wątpliwości, że w tym przypadku rozumienie konieczności szybkiej liberalizacji rynku nijak nie przekłada się na działania. Polska pozostaje na szarym końcu państw europejskich pod względem tempa rozwoju infrastruktury telekomunikacyjnej. Nieźle brzmiące slogany, wśród których najczęściej pojawiają się: dynamiczny i zrównoważony rozwój rynku, uczciwa konkurencja czy otwarcie możliwości inwestycyjnych dla nowych operatorów telekomunikacyjnych, w przypadku Polski pozostają jedynie pustymi frazesami. Najgorsze jest to, że niewiele się robi, żeby ten układ zmienić. Wstyd.

RODZIMY RYNEK telekomunikacyjny to wciąż głównie TP SA. Przytłaczająca przewaga tej firmy najlepiej widoczna jest w sektorze telefonii stacjonarnej. Wprawdzie jego liberalizacja rozpoczęła się ponad 8 lat temu, ale jej efektów trzeba wypatrywać przez grube szkła powiększające. Oto liczby: narodowy operator ma około 8 mln klientów, a jego konkurenci, których łącznie działa ponad czterdziestu — dysponują zaledwie 300 tys. abonentów. Mało tego. Na uwolnienie czeka rynek połączeń międzystrefowych. Ministerstwo Łączności przetarg na konkurentów TP SA miało ogłosić w grudniu 1998 roku. Już teraz natomiast wiadomo, że najwcześniej konkurs ruszy na początku kwietnia. Pozostaje pytanie, czy możemy sobie pozwolić na tak duże dodatkowe opóźnienia, w sytuacji kiedy nasze zaległości do europejskich średniaków wynoszą około 5 lat.

DZIWI ZATEM, że resort łączności ma czelność chwalić się tempem wprowadzanych zmian. Nie narzekają jedynie przedstawiciele TP SA. A jakżeby inaczej, każdy na ich miejscu by się cieszył. Im wolniej bowiem ministerstwo będzie wpuszczało konkurentów na rynek, tym dłużej narodowy operator będzie się cieszył nieskrępowaną pozycją dominującego gracza. Trzeba się jednak zastanowić, a jest już najwyższy czas, komu tak naprawdę służy taka polityka.

NA PEWNO NIE SĄ z niej zadowoleni szefowie niezależnych spółek operatorskich. Pojawiły się nawet opinie, że ci, którzy zdążyli już zainwestować gigantyczne pieniądze, zaczynają powoli żałować tej decyzji. Co ich boli?

Przede wszystkim struktura taryf za połączenia telefoniczne. Nikt już nie ma wątpliwości, że układ stawek dyskryminuje konkurentów narodowego operatora. Opłaty za połączenia lokalne, a głównie na takich opiera się dochód niezależnych graczy, są za niskie. TP SA rekompensuje je sobie zawyżonymi cenami za rozmowy międzymiastowe i międzynarodowe. Wystarczy jeszcze dodać, że wciąż ma wyłączność na świadczenie tego typu rozmów i staje się jasne, kto tu z kogo zdziera forsę.

OSTATNIO POJAWIŁO SIĘ również wiele zastrzeżeń do polityki koncesyjnej prowadzonej przez MŁ. Warunki przetargów zostały ustalone w ten sposób, że o zwycięstwie decyduje głównie wysokość proponowanej opłaty koncesyjnej. Mniej natomiast liczy się wiarygodność i rzetelność kandydatów. Owszem, dzięki temu, że operatorzy licytowali się na bardzo wysokim poziomie, budżet państwa tylko z tytułu 18 ostatnio wydanych koncesji wzbogaci się o około 630 mln euro (2,7 mld zł). Z drugiej strony jednak za pieniądze, które operatorzy wydadzą na koncesje, mogliby podłączyć 2,7 mln nowych linii telefonicznych. Przedstawicielom resortu pozostawiamy wybór, które z tych rozwiązań jest korzystniejsze.

WRESZCIE, na takiej polityce tracą ci, którzy czekają na własny telefon. Takich osób jest obecnie w Polsce ponad 2 mln.