Resort skarbu ratuje Gdynię

Katarzyna Kapczyńska
opublikowano: 2007-04-12 00:00

Gdyńska firma chce gotówki lub akcji państwowych spółek. Potrzebuje pieniędzy na spłatę długów wobec ZUS i fiskusa.

Pół miliarda

dla tonącej w długach stoczni

Gdyńska firma chce gotówki lub akcji państwowych spółek. Potrzebuje pieniędzy na spłatę długów wobec ZUS i fiskusa.

Do 17 maja poznańska firma doradcza F 5 Konsulting ma przygotować wycenę aktywów tonącej w długach Stoczni Gdynia. Wartość spółki zależy od tego, czy i kiedy skarb państwa zaaplikuje jej zastrzyk kapitału. I to zastrzyk potężny — 515 mln zł gotówką lub w płynnych akcjach.

Plan dokapitalizowania firmy to zła informacja dla podatników, którzy od lat dokładają do stoczniowej restrukturyzacji. Ale także mniejsze zło: bez koła ratunkowego mogą splajtować i stocznia, i jej kooperanci. Wówczas automatycznie pójdą w ruch rządowe gwarancje oraz poręczenia ubezpieczeniowe. Upadłość mocno uderzyłaby podatników po kieszeni — jej budżetowe koszty mogą sięgnąć 3 mld zł. Sytuacja bez wyjścia.

Kapitał na długi

„PB” dowiedział się, że ministerstwo skarbu szykuje na posiedzenie rządu propozycję finansowego wsparcia dla Gdyni.

— We wniosku znajdzie się zapis, z jakich źródeł stocznia będzie dokapitalizowana —mówi przedstawiciel stoczni.

— Oficjalna decyzja o dokapitalizowaniu i określenie, skąd będzie pochodził kapitał, uwiarygodnią restrukturyzację stoczni w oczach kontrahentów, banków i inwestorów — podkreśla Arkadiusz Aszyk, wiceprezes Stoczni Gdynia.

Stocznia może dostać od państwa gotówkę i/lub płynne akcje.

— Do końca kwietnia przygotujemy informację dla Rady Ministrów, w której przedstawimy m.in. zapisy dotyczące dokapitalizowania. Dopóki jednak dokument nie zostanie przekazany pod obrady rządu, nie chcę ujawniać szczegółów — mówi Sławomir Urbaniak, wiceminister skarbu.

Pewne jest jedno — pieniądze w stoczni miejsca nie zagrzeją. Podwyższenie kapitału będzie przekładaniem kasy z kieszeni do kieszeni.

— Natychmiast po dokapitalizowaniu pieniądze wrócą do budżetu. Dzięki nim spłacimy zaległe zobowiązania publicznoprawne — mówi Arkadiusz Aszyk.

Unia i inwestorzy

Taki sposób ratowania stoczni nie podoba się Komisji Europejskiej, która stanowczo domaga się jej prywatyzacji. Tyle tylko że bez pomocy państwa w spłacie długów wobec ZUS i fiskusa inwestorzy do stoczni nie wejdą. Przedstawiciele spółki twierdzą, że nawet jeśli skarb obejmie nowe akcje w ramach podwyższenia kapitału, i tak sprzeda je inwestorowi.

Czy 515 mln zł to wystarczająco duża przynęta dla inwestorów? Ukraiński Donbas miał dotychczas wątpliwości.

— Obawiamy się, że proponowana kwota może okazać się za niska. Nie chodzi nam jednak o licytowanie się, ile stoczni potrzeba pieniędzy. Chcemy tylko znać odpowiedź na pytanie: co się stanie, jeśli pieniądze, które przekaże skarb państwa, będą niewystarczające. Czy jest plan alternatywny? — pyta Konstanty Litwinow, przedstawiciel Donbasu w Polsce.

Trudno się temu dziwić. Inwestor ma przecież wyłożyć kolejne 500 mln zł na kapitał.

Stop alternatywie

Kilkanaście miesięcy temu stoczniowcy znaleźli alternatywę dla państwowego zastrzyku kapitału. Proponowali ustawę o restrukturyzacji zobowiązań, wzorowaną na ustawie hutniczej przygotowanej przez rząd AWS. Część stoczniowych długów byłaby umorzona, część spłacona dzięki np. emisji obligacji gwarantowanych przez państwo. W hutach plan się powiódł, przed stoczniami rząd zapalił czerwone światło. Teraz sięgnie do portfela.