Zawsze zachwycała nas tam pieczona kaczka. I tym razem nie zrobiła zawodu. Dań polskich jest tam zatrzęsienie. Także coś znajdą dla siebie amatorzy żeberek (39 zł) czy sztuki wołowej (35 zł). Chociaż poranieni w starciach z dziczyzną w innych stołecznych restauracjach z dużymi wahaniami postanowiliśmy ją na Francuskiej zamówić. Do wyboru były trzy pozycje. Pierś z bażanta, zrazy kasztelańskie z kaszą gryczaną i comber z sarny. My wybraliśmy sarenkę z knedlami nadziewanymi śliwką. Obsługa jak zawsze perfekcyjna, gorące talerze itd.
Comber smakowo bez zastrzeżeń. Knedle też. Powstał jedynie problem, czego sarenka się napije. Zasugerowano Clarendelle, 2005, z Bordeaux, Clarance Dillon. Kupaż Merlota, Cabernet Sauvignon i Cabernet Franc. Może gdyby wino było młode sarnina by go pobodła. Gdy dojrzałego francuza nalano w końcu zapadła cisza. A co po niej? Wyjątkowo miła harmonia smaków. Sarenka radośnie się uśmiechała. A to dobrze już wróży dzikiej miłości polsko-francuskiej.