Rosja w kropli wody

Michał Książek
opublikowano: 2009-11-27 00:00

Jak okiem sięgnąć — morze. Pod koniec sierpnia ma kolor rtęci, choć nazywa się Białe. Pochylony nad nim horyzont wydaje się limes wszystkiego, ale za nim kryje się archipelag ponad stu niewielkich Wysp Sołowieckich.

Droga, którą pieszo, pociągiem, autobusem i autostopem pokonałem, jadąc z Petersburga, kończy się w Raboczeostrowsku. Tu kończy się też Republika Karelia, Rosja i kontynent. Trudno się oprzeć wrażeniu, że kończy się też świat. Że to jednak nie koniec świata, widać już po godzinie żeglowania z Raboczeostrowska: przybyszom najpierw ukazuje się wyspa Wielka Sołowiecka, na której leży "pasiołek" Sołowiecki, a — nieco na wschód od Sołowieckiej — Wyspy Zajęcze. W Sołowieckim jest sławny XV-wieczny monastyr Przemienienia Pańskiego (Spaso-Prieobrażeńskij), ale zanim zza horyzontu wychyną jego białe ściany i ciemne kopuły, najpierw widać cerkiew Podniesienia Krzyża na Górze Sekirnej, nieco na zachód od "pasiołka". Z perspektywy żeglującego po morzu pielgrzyma Sołowki wyglądają jak przedsionek zaświatów.

None
None

Wzruszenie Saszy

Znawcy tych stron twierdzą, że w historii wysp można zobaczyć dzieje Rosji jak w kropli wody. Metafora bardzo aktualna, bo co chwila setki kropel morskich zalewają niewielki kuter, jakim trzy godziny już płynę z Raboczeostrowska. Za sterem siedzi Sasza. Zardzewiałą łajbą dostarcza do klasztornej kuchni pomidory i ogórki. Jak twierdzi, "wzruszył go widok człowieka z plecakiem i z kijem w ręku, bo pierwsi mnisi na Sołowkach też byli wędrowcami", więc musiał mnie zabrać. Nie mogę się jednak oprzeć wrażeniu, że dużo bardziej wzruszający był ćwierćlitrowy prezent, jakim zachęciłem go do znajomości.

Przekrzykując ryk silnika i szum morskich fal, "wzruszony" Sasza opowiada pokrótce historię pierwszych wędrowców. Byli nimi Sawwatij i German, mnisi, którzy w poszukiwaniu odosobnienia dotarli aż za północny horyzont i w 1429 r. wylądowali na Sołowkach. Sawwatij zmarł po kilku latach, a jego miejsce zajął ojciec Zosima, mnich z bogatej rodziny chłopskiej znad jeziora Oniego. Założyli podstawy przyszłej wspólnoty: zbudowali pierwsze drewniane świątynie, cele i prymitywną przystań nad Zatoką Pomyślności, oddzielającą sołowiecki brzeg od wiatrów Morza Białego.

— Ot i Zatoka Pomyślności! — ryczy nie gorzej niż silnik Sasza.

Ale większe wrażenie robi odbijający się w jej toni monastyr: mury z wielkich głazów, kopuły cerkwi, jak nadmuchane, i białe ściany soboru Przemienienia Pańskiego. Kto i jakimi siłami wzniósł przepyszną świątynię na końcu świata? Na to pytanie odpowiedzi poszukam jutro. Na razie trzeba szukać noclegu. Sasza radzi dom pielgrzyma. Jest niedaleko od przystani, tuż za klasztorem.


Klasztor — twierdza

Po nocy spędzonej pośród świec i modlących się pielgrzymów, po postnej zupie na śniadanie, rano jestem w nastroju iście mistycznym. Nic dziwnego, że pierwszym człowiekiem, którego pod murami klasztoru spotykam tego dnia, jest mnich Warfanasij, właściciel potężnej brody i zgrzebnego habitu. Od niego dowiaduję się, że aby zwiedzić monastyr, trzeba zapisać się na jedną z kilku drogich (około 30 zł jedna) wycieczek. Kiedy zwierzam się zakonnikowi, że z rublami krucho, puszcza oko i szepce: "Nu dawaj, prowożu, czto nibud’ pokażu". Warto było pościć w domu pielgrzyma!

Mnisi założyli monastyr na wąskim pasie lądu, z jednaj strony obmywanym przez fale Morza Białego, a z drugiej przez Jezioro Święte. Stąd wziął się też kształt murów klasztornych, wyciągniętych w podłużny pięciokąt, którego dłuższe boki z dwóch stron otacza naturalna fosa: morze i jezioro. Krótszych boków strzegły potężne baszty, zaopatrzone w otwory strzelnicze. Kiedy przez bramę św. Mikołaja wchodzimy na teren klasztoru, Warfanasij zwraca uwagę na szerokość jej sklepienia: ma około 8 metrów i obrazuje, jak grube w tym miejscu są mury.

— To przed Szwedami — odpowiada na moje zdziwienie.

Po raz pierwszy poważnie zagrozili klasztorowi w XVI wieku. Wówczas drewniane umocnienia zastąpiono kamiennymi, z ogromnych głazów zostawionych tu przez lodowiec. Mur długości 1 km i szerokości kilku metrów budowano przez 14 lat! Tylko jaką techniką? Na wysokość 12 metrów? I na to pytanie Warfanasij zna odpowiedź. Przede wszystkim budowano zimą. Najpierw ze śniegu i lodu sypano wał wytyczający bieg przyszłego muru. Po oblodzonych stokach ludziom i zwierzętom łatwiej było wciągać głazy na górę. Kiedy lodowe ściany topniały, odsłaniały zbudowany mur.

— A jakim cudem, zimą, w mrozie, wiązała zaprawa? — pytam.

— Właśnie... cudem — odpowiada mój przewodnik.

Mur przydał się szczególnie w roku 1854, kiedy podczas wojny krymskiej wroga eskadra angielska żądała od braci zakonnej świeżego prowiantu.

— Chotieli sożrat’ monastyrskich bykow — wyjaśnia oburzony mnich.

Nie wiadomo, co odstraszyło Anglików — post i modlitwa mnichów? Czy potężne mury? Wiadomo na pewno, że nic nie odstraszyło ich kilkanaście lat później. Dwie angielskie fregaty wystrzeliły w kierunku klasztoru 1800 pocisków.

— Ale stał się cud — opowiada zaaferowany braciszek. — Nikt nie zginął, mury ani drgnęły, a Anglicy nawet jednej mewy nie zabili!

Monastyr obronił się przed Anglikami, ale 300 lat wcześniej nie dał rady carskiej ekspedycji karnej. Kara miała spotkać braci, bo sprzeciwili się reformom ówczesnego patriarchy rosyjskiej Cerkwi Nikona. Buntowników nazwano raskolnikami, później staroobrzędowcami.

— Bracia sołowieccy osiem lat odpierali ataki wojsk Iwana Groźnego — mówi Warfanasij, żegnając się kilkakrotnie.

Był to prawdopodobnie najdłuższy post w historii chrześcijaństwa. Kolejnej ciężkiej zimy trudów oblężenia nie wytrzymał jeden z mnichów. Potajemnie wpuścił carskie wojsko na dziedziniec klasztoru. Kara była straszna: tych, którzy nie wyznawali winy, palono, ścinano i wieszano. Najbardziej opornych topiono w przeręblach i porzucano na mrozie.

— Ale przetrwaliśmy do dziś — konfidencjonalnie szepce Warfanasij.

Mój nowy znajomy okazuje się chyba staroobrzędowcem!


Łagier w klasztorze

— Już od ponad 500 lat klasztor jest w rękach reformatorów, tak jak cała Cerkiew — z miną biblijnego proroka peroruje mnich.

Opór braci wiernych staremu obrządkowi był ogromny: uciekali, dokonywali masowych samospaleń, chwytali za broń. Jednak zwyciężył reformator Nikon i jego uczniowie.

— Ale i ich dosięgła kara — nawiązuje do rewolucji i bolszewików Warfanasij.

Bolszewicy zorganizowali w średniowiecznych murach monastyru pierwszy łagier. Choć już za carów Sołowki służyły jako więzienie i miejsce zsyłki, jednak przez blisko 500 lat istnienia klasztoru, do 1917 r., zesłano tam tylko 300 ludzi.

— Za łagru 300 to było w jednym baraku — opowiada mnich, ściszając głos, bo właśnie wchodzimy do najstarszej murowanej cerkwi na Sołowkach — soboru Uspieńskiego (1552-57). Sprawdzająca bilety babuszka na widok mnicha nie pyta o nic i uchyla furtę.

Według opowieści ojca Warfanasija na północy Rosji był zwyczaj budowania dwóch świątyń — letniej i zimowej. Zimowa była ocieplana i mniejsza, w monastyrach nierzadko połączona przewodami kominowymi z piecem kuchennym, skąd szło ciepło. Na Sołowkach świątynią zimową jest sobór Uspieński, czyli Zaśnięcia Matki Boskiej, zaś letnią — Prieobrażeński, tj. Przemienienia Pańskiego.

Obydwa sobory, po ich zbudowaniu w latach 60. XVI wieku, stały oddzielnie. Dziś, połączone krużgankami, dzwonnicą i obudowane cerkwią Świętego Mikołaja i Świętej Trójcy, sprawiają wrażenie jednej ogromnej świątyni i zajmują zasadniczą część klasztornego dziedzińca.

Po pożarze z 1923 r. przepadły wszystkie freski soboru Zaśnięcia Matki Boskiej. Ucierpiała też XVIII-wieczna dzwonnica i spłonęła biblioteka. Za to główny, bo patronimiczny, sobór Przemienienia Pańskiego ucierpiał głównie z powodu bolszewików. Jego XVI-wieczne mury zaadaptowała na swoje potrzeby łagrowa administracja, w podziemiach urządzono karcer. W miejscu, gdzie stał ikonostas, postawiono... toaletę. Mariusz Wilk w swojej książce o Sołowkach wspomina, że kiedy sprzątano po wychodku, "sprzątnięto" też XIX-wieczne freski.

Mimo to szukam na 30-metrowych ścianach i białych kolumnach pozostałości malowideł. Główna świątynia klasztoru ma imponujące rozmiary, ale tak wewnątrz, jak i na zewnątrz, jest biała. Choć niezupełnie, bo nagle w opartej na dwóch kolumnach kopule dostrzegam wyobrażenie Chrystusa Pantokratora. To kanoniczne przedstawienie Chrystusa, które bardzo często (a w średniowieczu obowiązkowo) umieszczano w kopułach świątyń bizantyńskich i prawosławnych. Coś się jednak zachowało!

— Za wysoko było dla bolszewików — śmieje się mnich i kontynuuje opowieść.

Nieprzypadkowo na północy Rusi w klasztorach i na ikonach tak często podejmowany był temat prieobrażenija, czyli Przemienienia Pańskiego. Pierwsi mnisi na wybrzeżu Morza Białego zastawali ruskich chłopów bądź saamskich myśliwych i pasterzy renów. Swoją misję rozumieli jako przemianę, przeobrażenie życia tubylców. Stąd patronimiczna ikona klasztoru to Przemienienie Pańskie. Inne często podejmowane na północy tematy to wniebowzięcie Matki Boskiej (Uspienije), Święta Trójca (Trojca) czy święty Mikołaj, szczególnie chętnie czczony przez chłopów i rybaków (Nikoła).

— Mnisi nie spodziewali się, jakie prieobrażenije przyniesie im władza radziecka — kończy swój popis erudycji, ale i naszą ekskursję, Warfanasij.

Schody soboru Przemienienia Pańskiego wychodzą na dziedziniec klasztorny tuż przed drugą z bram monastyru, tzw. Świętymi Wrotami. Brama zaś wiedzie wprost nad Zatokę Pomyślności, gdzie pośpiesznie rozstaję się z sympatycznym mnichem. Za chwilę odpływa kuter na kontynent, do Raboczeostrowska. A Warfanasij mieszka nieopodal tej rybackiej wioski, w pustelni zbudowanej własnymi rękami.

Kiedy jest już na pokładzie, zdaję sobie sprawę, że to jakiś tajemniczy kontynuator tradycji bizantyńskich i ruskich pustelników, którzy w poszukiwaniu oświecenia latami żyli na słupach, w koronach palm, jaskiniach czy na bezludnych wyspach. Jeden z nich właśnie macha mi na pożegnanie z pokładu kutra, który tnie gładką toń Zatoki Pomyślności. W jej wodach przegląda się, już dużo bardziej znajomy, monastyr. Jak historia Rosji w dziejach Sołowek.