Ryba psuje się od... ceny

Michalina SzczepańskaMichalina Szczepańska
opublikowano: 2019-03-10 22:00

Gwiazda łososia gaśnie na krajowym rynku. Makrela też miewa się słabo. Obie po prostu drożeją na potęgę.

Pierwsza krajowa trójka pod względem spożycia to mintaj, śledź i makrela. Jeszcze niedawno do ścisłej czołówki aspirował łosoś, ale kolejne miesiące podwyżek przyniosły spektakularny ponad 30-procentowy spadek spożycia — według Krzysztofa Hryszki z Instytutu Ekonomiki Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej (IERIGŻ) z 0,72 kg na mieszkańca w 2017 r. do 0,49 kg w zeszłym. Makrela zyskała w tym czasie prawie 10 proc., ale to raczej koniec, bo kolejny wzrost ceny jest nieubłagany.

Granica

— Dla polskiego przetwórstwa makrela jest ważnym surowcem i istotne jest pytanie o granicę akceptacji ceny przez konsumentów — mówi Bogusław Kowalski, szef Graala.

— Makrela to jedna z ważniejszych ryb pod względem wielkości spożycia. Importujemy ją głównie z Holandii, Islandii, Norwegii i Wysp Owczych i przetwarzamy na konserwy, wędzimy oraz wykorzystujemy do produkcji past, sałatek i wyrobów garmażeryjnych. W przypadku tych pierwszych produkcja wzrosła w latach 2014-18 o 80 proc., a więc znacząco. Wiadomo, że kwoty połowowe będą w tym roku o 20 proc. mniejsze niż w zeszłym, w którym już i tak ryba drożała. Należy więc spodziewać dalszego wzrostu cen — dodaje Krzysztof Hryszko.

Z czołową dla naszych przetwórców inną rybą też nie jest za dobrze. Łosoś wprawdzie stracił znaczenie na rynku krajowym, ale jesteśmy kluczowym jego dostawcą i największym odbiorcą surowca z Norwegi. W zeszłym roku nabyliśmy go o 14 proc. więcej niż rok wcześniej (kiedy import się zmniejszył z powodu wysokich cen).

— Po chwili spokoju znowu zaczęła się huśtawka cenowa — w ciągu 10 dni łosoś zdrożał o 20 proc. Prognozy na cały rok są wprawdzie bardzo korzystne, ale to ryba, która podlega dużej spekulacji i nie sposób cokolwiek przewidzieć, co jest bardzo niekorzystne dla biznesu. Łatwiej jest z makrelą — znamy kwoty połowowe i po prostu wiemy, że będzie jej mniej, więc będzie droższa — tłumaczy Bogusław Kowalski.

Poślizg

Reakcja handlu, a zatem także konsumentów jest zawsze spóźniona.

— Nie jesteśmy w stanie przełożyć od razu wyższych cen surowca na kontrakty z sieciami. Są one renegocjowane po jakimś czasie, więc ceny na półce też zmieniają się po iluś miesiącach, a klienci też długo przyzwyczają się do nowych cen. Spadek spożycia jest relatywnie szybki, odbudowa długa — dodaje prezes Graala.

Zjazd, i to na dłuższy czas, zaliczył już kiedyś w historii tuńczyk — w zeszłym roku popyt na niego się już odbudowywał. Krzysztof Hryszko mówi o spożyciu w Polsce na poziomie 0,54 kg na osobę wobec 0,47 kg rok wcześniej.

— Pod koniec 2018 r. tuńczyk miał bardzo korzystną cenę, teraz pojawiają się informacje o tym, iż połowy będą mniejsze, co znowu będzie oznaczało spełnienie znanego już schematu — wzrost ceny i spadek konsumpcji — mówi Bogusław Kowalski.

Która ryba może na tym zyskać?

— Może śledź, może mintaj, a może bogacące się społeczeństwo zaakceptuje podwyżki — dodaje szef Graala.

W zeszłym roku „zwycięzcą” rybnych przetasowań był czarniak, zwany czarnym dorszem. Jego spożycie nad Wisłą urosło o ponad 86 proc.

— Był po prostu dostępny, szerzej pojawił się też w kanale HoReCa [restauracjach, hotelach itd. — red.] — podkreśla Bogusław Kowalski.

Lekko drgnęła też łączna konsumpcja ryb i owoców morza — z 12,11 kg do 12,26 kg na mieszkańca. To jednak poziom, z którego nie jesteśmy w stanie mocniej wybić się od lat. © Ⓟ