Ryzykowny pomysł na częstotliwości

Marcel ZatońskiMarcel Zatoński
opublikowano: 2015-09-02 22:00

Ministerstwo Administracji i Cyfryzacji chce zakończyć przeciągającą się aukcję częstotliwości LTE, zmieniając rozporządzeniem reguły gry.

Stawka jest bardzo wysoka i nie wiadomo, kto ją zapłaci. W trwającej od lutego aukcji częstotliwości, które mogą być wykorzystywane do rozwoju internetu LTE, telekomy bez przerwy podbijają oferty i dają już znacznie więcej, niż spodziewali się analitycy giełdowi. To już ponad 6,5 mld zł za 19 bloków częstotliwości, podczas gdy zaczynano od 1,6 mld zł. Coraz częściej słychać głosy, że ceny oderwały się od rzeczywistości, telekomy grają już tylko na utrudnienie życia konkurencji, a cała aukcja skończy się spektakularnym fiaskiem.

Zareagowało na to Ministerstwo Administracji i Cyfryzacji (MAC), które przedstawiło projekt rozporządzenia, diametralnie zmieniającego reguły gry. Zgodnie z nim, po zakończeniu 115. dnia aukcyjnego (środa była dniem 102., co jakiś czas aukcja jest przerywana w celu uzupełnienia przez telekomy depozytów) licytujące spółki miałyby złożyć w zalakowanych kopertach ostateczne oferty, nie niższe od najwyższych kwot, które zadeklarowały w ramach aukcji. Gdyby dwa telekomy złożyły w kopercie identyczne oferty, doszłoby między nimi do dogrywki.

„Konieczność dokonania zmian w rozporządzeniu wynika z potrzeby zracjonalizowania warunków organizacji, przeprowadzenia oraz zakończenia aukcji poprzez wprowadzenie rozwiązania umożliwiającego zakończenie procesu także w sytuacji przewlekłości etapu II aukcji. Propozycja ma za zadanie wyeliminować ryzyko nadmiernego przedłużania procesu rozdysponowywania częstotliwości, co może prowadzić do utraty korzyści związanych z komercyjnym wykorzystaniem widma” — tłumaczy MAC.

Rozporządzenie ma wejść w życie 1 października. Telekomy i organizacje branżowe dostały tydzień na zgłoszenie uwag w procesie konsultacji. Można spodziewać się, że nie zostawią na nim suchej nitki.

— Jest oczywiste, że taka zmiana reguł gry stworzy ogromne ryzyko dla budżetu państwa. Ci, którzy częstotliwości nie zdobędą, bez wątpienia wystąpią z wielomilionowymi roszczeniami do skarbu państwa. Trudno też przypuszczać, by któryś z telekomów rzeczywiście chciał płacić za częstotliwości tyle, ile wynoszą obecnie oferty w aukcji — to byłaby proporcjonalnie najwyższa cena w Europie, biorąc pod uwagę średnie przychody na klienta. Konsekwencje wprowadzenia rozporządzenia mogą być bardzo poważne, a długotrwałe procedury sądowe mogą na długo zablokować rozwój sieci LTE w Polsce — ocenia Andrzej Piotrowski, ekspert rynku telekomunikacyjnego, współpracujący z Centrum im. Adama Smitha.

Przypomnijmy, że w aukcji do wzięcia jest pięć bloków częstotliwości z pasma 800 MHz, zwolnionego przez telewizję analogową i świetnie nadającego się do dostarczania internetu LTE na dużych obszarach kraju. Licytacja zaczynała się tu od 250 mln zł za blok, teraz oferty przekraczają 1,2 mld zł (analitycy początkowo oczekiwali zakończenia aukcji na poziomie 700-750 mln zł).

Jeden telekom może wziąć maksymalnie dwa bloki, w grze pozostają jeszcze Orange, T-Mobile, P4 (operator sieci Play) i spółka NetNet, należąca do Szymona Ruty, syna znaczącego akcjonariusza Cyfrowego Polsatu. W licytacji nie uczestniczy już Polkomtel, który korzysta z szóstego bloku w paśmie 800 MHz dzięki umowie ze Sferią, której przypadł on na mocy ugody z MAC. Poza tym licytowanych jest 14 bloków w paśmie 2,6 GHz, które mają być wykorzystywane do dostarczania LTE w dużych miastach.

Pojedynczy telekom może zdobyć tu cztery bloki. Licytacja startowała od 25 mln zł za blok, a oferty przekraczają obecnie 36 mln zł. Żaden z uczestników aukcji nie odpowiedział wczoraj na nasze pytania o ocenę ministerialnego projektu.

— Według mnie, trzeba teraz zacisnąć zęby, unieważnić aukcję, zapłacić ewentualne kary i po prostu rozpisać nowe postępowanie, bo to od samego początku jest wadliwe. Niepotrzebnie nastawiono się na mechanizm, który ma zapewnić możliwie największe wpływy do budżetu, bo jest oczywiste, że te koszty zostaną później przerzucone na klientów — mówi Andrzej Piotrowski. © Ⓟ