Rząd 15 października przegrał referendum

Jacek ZalewskiJacek Zalewski
opublikowano: 2025-06-02 20:00

W wyborach większościowych niewielka różnica arytmetyczna ma politycznie znaczenie wręcz kosmiczne, albowiem wpływ pokonanego na przyszłą działalność zwycięzcy wynosi dokładnie zero.

Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

W całej historii III Rzeczypospolitej Polskiej, którą liczymy od 4 czerwca 1989 r., wynik odrębnych wyborów prezydenta RP dotychczas tylko dwa razy przełożył się szybko i bezpośrednio na relacje rządowe. Na samym początku w 1990 r. premier Tadeusz Mazowiecki podał się do dymisji po szokującym odpadnięciu w pierwszej turze wyborów w konfrontacji ze Stanem Tymińskim, człowiekiem znikąd. W 2005 r. natomiast starcie prezydenckie pomiędzy Donaldem Tuskiem a Lechem Kaczyńskim uniemożliwiło powstanie rządu PO-PiS, który programowo wydawał się, a nawet realnie był całkiem sensowny.

Obecnie taka sytuacja występuje w III RP trzeci raz. Niedzielne zwycięstwo Karola Nawrockiego, prezydenckiego kandydata Prawa i Sprawiedliwości – takie barwy były oczywistością, mimo pozycjonowania go w pierwszym okresie kampanii jako formalnie bezpartyjnego – automatycznie wpływa na przyszłość rządu Donalda Tuska. Tzw. konsorcjum 15 października 2023 r., rządzące pod przewodem Koalicji Obywatelskiej, kalendarzowo ma jeszcze pod górkę, jesienią wypada dopiero półmetek kadencji. Niedzielny zwycięzca będzie jednak od pierwszego dnia wykorzystywał konstytucyjne i wszelkie inne uprawnienia decyzyjne prezydenta RP, aby doprowadzić do wyborów przedterminowych znacznie przed jesienią 2027 r. Podczas długiej kampanii sam Karol Nawrocki oraz stworzony przez PiS jego sztab absolutnie nie ukrywał, a wręcz demonstracyjnie podkreślał, że tak naprawdę Polacy głosują 18 maja i 1 czerwca w referendum przeciwko centrolewicowemu rządowi. Wizerunkowo sprowadzało to postać Rafała Trzaskowskiego do podrzędnej rangi jedynie wiceprzewodniczącego Platformy Obywatelskiej (nawet nie całej KO), w pełni uzależnionego od Donalda Tuska.

Paradoks polega na tym, że czysto arytmetycznie referendum nie wyszło dla rządu jakoś tragicznie. Porażka Rafała Trzaskowskiego procentowo 49,11 do 50,89, czyli o zaledwie o 1,78 punktu, jest naprawdę minimalna. W meczu piłkarskim byłaby to przegrana na karne, i to w jedenastej parze strzelających. Puchar zdobywa jednak tylko zwycięzca i wyłącznie on przechodzi do historii. W wyborach większościowych niewielka różnica arytmetyczna ma jednak politycznie znaczenie wręcz kosmiczne, albowiem wpływ pokonanego na przyszłą działalność zwycięzcy wynosi dokładnie zero. To ogromna różnica w stosunku do proporcjonalnych wyborów parlamentarnych, gdzie pokonani automatycznie stają się działającą publicznie przez całą kadencję bardziej czy mniej aktywną opozycją.

Zszokowana referendalną porażką koalicja rządząca przeprowadziła w poniedziałek naradę, co robić. Premier Donald Tusk wygłosił – przysługujące mu ustawowo – telewizyjne orędzie, w którym oczywiście potwierdził pragnienie rządzenia przez jeszcze 2,5 roku, do wyborów planowych, również w warunkach ostrej konfrontacji z prezydentem Karolem Nawrockim. Dla przełamania głębokiej psychologicznej klęski najbardziej uczciwe wydaje się skorzystanie z art. 160 Konstytucji RP: „Prezes Rady Ministrów może zwrócić się do Sejmu o wyrażenie Radzie Ministrów wotum zaufania. Udzielenie wotum zaufania Radzie Ministrów następuje większością głosów w obecności co najmniej połowy ustawowej liczby posłów”. Nieudzielenie wotum zaufania w takim trybie oznacza automatyczną dymisję rządu. Od ćwierć wieku polscy premierzy wykorzystywali ten konstytucyjny instrument wyłącznie w momentach dla nich korzystnych, gdy dość oczywiste zwycięstwo w głosowaniu Sejmu służyło konsolidacji ekipy i było szarpnięciem rządowymi saniami do przodu. Najwyższy czas, by wotum zaufania stało się sprawdzianem legitymizacji Rady Ministrów przynajmniej w Sejmie. 1 czerwca wyborcy w urnach dość czytelnie, chociaż tylko pośrednio, pokazali konsorcjum 15 października w nieformalnym referendum żółtą kartkę.