Sadownicy biją się w piersi

Michalina SzczepańskaMichalina Szczepańska
opublikowano: 2015-02-23 00:00

Zachłysnęliśmy się sukcesem, ale teraz zabieramy się za sadowniczą rewolucję — mówią producenci jabłek.

Z powodu rosyjskiego embarga dochody branży sadowniczej zmalały w zeszłym roku aż o 1,3 mld zł. To wyliczenia prof. Eberharda Makosza z Towarzystwa Rozwoju Sadów Karłowatych (TRSK). Wrażenie robią też cenowe statystyki — średnia cena polskich jabłek w 2014 r. była grubo o połowę niższa niż średnia cena unijna, która była i tak o 30 proc. mniejsza od średniej unijnej ceny z trzech ostatnich lat — podał Freshfel, stowarzyszenie zrzeszające cały biznes świeżych owoców i warzyw na terenie UE.

Bloomberg

— Trzeci producent na świecie, największy eksporter — jako branża zachłysnęliśmy się trochę tymi sukcesami. Chwaliliśmy się zdobywaniem kolejnych rynków, choć były to głównie kraje WNP. Był to raj, który się skończył. Teraz bijemysię w piersi, dostrzegamy swoje słabe strony i zaczynamy się zmieniać — mówi Michał Lachowicz, prezes Appolonii, firmy sadowniczej, która połączyła pięć grup producenckich.

Potrzeba gruntownych zmian dotyczy produkcji, dystrybucji i marketingu, czyli prawie wszystkiego.

— Nasz jabłkowy biznes istonie różni się od spotykanego wśród innych dużych producentów. Produkujemy jabłka odmian, które nie cieszą się większym zainteresowaniem w innych krajach poza naszymi wschodnimi sąsiadami. Dominuje produkcja jabłek dwukolorowych, choć na świecie większym popytem cieszą się jednokolorowe. Brakuje jabłek wysokiej jakości, o odpowiedniej średnicy, wybarwieniu, soczystości, ze skórką i miąższem bez uszkodzeń — wylicza ekspert TRSK. Dlaczego więc ostatnio rokrocznie biliśmy rekordy eksportowe, a branża się rozwijała?

— Byliśmy zieloną wyspą, produkcję odbierała od nas Rosja. Obecnie tylko 30 proc. sadownikówprodukuje jabłka wysokiej jakości, ale nie dlatego, że nie potrafi ich produkować, tylko dlatego, że nie było potrzeby inwestowania w taką produkcję — twierdzi Eberhard Makosz. Zdaniem Andrzeja Falińskiego, dyrektora Polskiej Organizacji Handlu i Dystrybucji, jabłkowym uprawom przydałoby się całe „studium wykonalności”.

— Należy najpierw zastanowić się dokładnie, czego który kanał sprzedaży potrzebuje: czego dyskonty, czego delikatesy, a czego gastronomia — uważa Andrzej Faliński. Inna sprawa to wielkość produkcji. — W minonym roku praktycznie każdy europejski kraj miał wyjątkowo udane zbiory.

W Polsce, według moich szacunków, zebrano 3,7 mln ton jabłek, a według GUS 3,2 mln ton. Jak tak dalej pójdzie, to spokojnie będziemy zbierać i 4,5 mln ton, ale nie będzie to produkcja opłacalna — twierdzi Eberhard Makosz. Sadownicy przyznają, że dojrzeli już do tego, by zamiast na ilość stawiać na jakość.

— Jeśli polski konsument je średnio 15 kg jabłek rocznie, to jeden złoty więcej za kilogram jabłek lepszej jakości nie zniechęci go do zakupu. Musi jednak wiedzieć, co kupuje. Dzisiaj w sieciach jabłka często sprzedawane są pod nie swoimi nazwami gatunkowymi, nie mówiąc już w ogóle o rozpoznawalności jakiejkolwiek marki — uważa Stanisław Mączewski z Apple Farm.

Czas na budowę świadomości konsumenta i rynku jabłek wysokiej jakości w końcu jednak naszedł. Należy zacząć od... bezwględnej selekcji tego, co trafia na półki.

— Co z tego, że polskie jabłko dostaje się do kolejnych sklepów, skoro kojarzy się z dolną półką. W kraju pojedyncze sieci zamawiają polskie jabłka już odpowiednio wybrane, zapakowane i podane według najwyższych standardów. Za tak przygotowany produkt sadownik może uzyskać cenę nawet 100 proc. wyższą. I w tym kierunku powinniśmy iść — mówi Roman Jagielliński, prezes grupy producentów Roja.