Postanowiliśmy spróbować, ale w towarzystwie eksperta. Wybitnego fizjologa i znawcy regionu — profesora Andrzeja Trzebskiego. Ocena z wizyty? Zdecydowanie pozytywna.

Zaraz po wejściu powiało orientalną atmosferą. I innym, tajemniczym światem. Ujrzeliśmy wnętrza udekorowane z miłością do Indonezji, a na ścianach autentyczne dzieła sztuki z Bali.
A kuchnia? W popielcowy wieczór pokutnie pominęliśmy mięsa...
Desant wprost z lotniska
Zaczęliśmy od małż. Na Jasną przyfrunęły aż z Nowej Zelandii. Wcześniej przysmażone z czosnkiem, sambalem i gorgonzolą. Z przymrużonymi oczkami czujnie oczekiwały, co spotka je w kieliszku. Polano krajana. Sauvignon Blanc, 2007, Villa Maria (150 zł butelka) — eleganckiego i perfekcyjnie schłodzonego młodziana z antypodów. Na początku mile ze sobą konwersowali, chociaż z biegiem czasu pojawiła się leciuteńka nutka goryczki. Z napięciem oczekiwaliśmy następnej odsłony. Podano koszyk — octopus basket. Przybyły zdyszane owoce morza, tłumaczyły się podróżą, że niby prosto z samolotu. Owszem, były grillowane, jednak w niecodzienny sposób — na węglu z wiórków orzecha kokosowego. Też przybył wprost z lotniska. Smakowa perwersja w tych trudnych czasach. Przymknęliśmy oczy i przez chwilę nam się zdawało, że jesteśmy na słynnej plaży Jimbaran… Gdy wróciliśmy do rzeczywistości, prężyły się przed nami na talerzu nie tylko tygrysie krewetki (udang goreng) czy soczysta ośmiornica (gurieta), ale także tajemnicze ryby. Garupa i parrotfish — w Polsce unikaty. A z boku półmiska kokieteryjnie mrugały do nas młodziutkie kalmary.
Kalmary i czarna polewka
Gdy dumaliśmy, co z win wybrać dla "nieletnich", pojawiły się sosy. Ostre (sambal i sojowy), ale również te bardziej przyjaźnie nastawione do polskiego podniebienia. Dla Sauvignon Blanc nie było, niestety, dobrych wiadomości. Czarna polewka i już. Szybko zaproponowano zmiennika. Kolega z Alzacji — Gewurztraminer Les Princes Abbes, Domaines Schlumberger (160 zł butelka) — przez towarzystwo z koszyka był zdecydowanie lepiej widziany. Młodzież wprawdzie wykrzykiwała, że zwłaszcza z sosem sambal satysfakcję dawał jej tylko przez chwilkę. Zawsze to jednak już coś! Tak czy siak koszyk, wraz z alzatczykiem, to na Jasnej odjazdowa kombinacja. Mile się rozmarzyliśmy, zastanawiając się jednocześnie, jakim deserem mogą nas teraz zaskoczyć. Pamiętaliśmy głosy, że jeśli chodzi o polskie smakołyki, nie należy się spodziewać sensacji.
Mango z malibu
Na stole nagle zazieleniało. Przyfrunęły zwiewne naleśniczki dadar gulung. Z ryżowej mąki i nadziewane mango. Zalotnie otulone w kokosowe aromaty. Spróbowaliśmy — były pyszne. Powstał oczywiście problem kompana w kieliszku. Nerwowo zaczęliśmy skanować kartę win. Poważne dylematy... Nagle przyszło olśnienie — a może by tak kieliszek likieru Malibu? Przecież on też jest w sumie podobnej orientacji. Efekt? Był to zdecydowanie dobry, choć dominujący partner. Ale niektóre zielone naleśniki tak właśnie lubią.
GDZIE?
Galeria Bali Buddha Club
ul. Jasna 22
Warszawa