Sobieski: gościnny, ale ślamazarny

Julia Kafka
opublikowano: 1998-11-02 00:00

Sobieski: gościnny, ale ślamazarny

Hotele nie lubią swoich restauracji, bo muszą do nich dokładać. Nie przepadają za nimi również konsumenci, bo nie ma w nich nic nadzwyczajnego do jedzenia. Restauracja w hotelu Sobieski nie odbiega od tej normy.

Błędne koło. Hotele wolą koncentrować się na tym, do czego głównie zostały powołane, czyli na wynajmowaniu pomieszczeń. Muszą mieć jednak w swojej ofercie restauracje i kawiarnie, bo nie wypada, żeby goście szukali porannej jajecznicy za rogiem. Co gorsza jednak, nie wszyscy mieszkańcy hotelu upierają się przy spożywaniu tam także obiadów i kolacji, a chętnych z zewnątrz — jak na lekarstwo. Efekt jest zaś taki, że hotelowe restauracje raczej nie pękają w szwach, poziom obsługi bywa nie najwyższy, a z kuchnią jest bardzo różnie.

I dokładnie taka właśnie plaga dotknęła także warszawską restaurację hotelu Jan III Sobieski.

Menu nie zaskakuje oryginalnością, a obsługa jest podejrzanie ślamazarna.

Róża z wędzonego łososia — ani do jedzenia, ani do wąchania. Mus z wątróbek w pieprzu — gorzki. Reszta, czyli sałatka z krewetek czy marynowane owoce morza jest na trzy z plusem.

Unikamy zup, bo słone. Broni się cebulowa pod parmezanem.

Zaglądamy do dań głównych. Nowozelandzki comber z jagnięcia jest w stanie strawić prawdopodobnie tylko mieszkaniec innej półkuli. Niezła jest natomiast kaczka na jabłkach. Amatorom ryb przypadnie do gustu filet z pstrąga na sosie prawdziwkowym. W karcie obecna jest także dziczyzna. Unikać, jak dzika w lesie! Podobnie zresztą jak wyszczerbionych talerzy. Wstyd!