Inauguracyjne posiedzenia Sejmu i Senatu same w sobie nie są wydarzeniami wielkimi. Ich sztywna procedura powoduje, że bywają wręcz nudne. Sejm zapewne jednogłośnie zwiększy liczbę wicemarszałków do pięciu. Rozdmuchane sześcioosobowe prezydium będzie wyrównaniem rekordu III RP, merytorycznie i budżetowo (wicemarszałek kosztuje znacznie drożej niż zwykły poseł) to bezsens, natomiast politycznie — miód na serca najmniejszych klubów.
Kancelaria Sejmu na początku kadencji przygotowywała plakat z portretami wszystkich posłów, ich rozmieszczeniem na sali i przynależnością do klubu. Taki produkt nie ma jednak sensu, ponieważ błyskawicznie się dezaktualizuje. Przypomnijmy startową liczebność klubów: Platforma Obywatelska — 207 posłów, Prawo i Sprawiedliwość — 157, Ruch Palikota — 41 (w stosunku do wyniku wyborów zyskał 1 mandat), Polskie Stronnictwo Ludowe — 28, Sojusz Lewicy Demokratycznej — 26 (stracił 1 mandat), Mniejszość Niemiecka — 1. W kuluarach Sejmu trwa oczekiwanie na wyjście z PiS tzw. ziobrystów, którzy utworzą koło lub może klub (minimalna liczebność to 15 posłów). Ciekawie zapowiadają się też losy protestu wyborczego Ruchu Palikota, który wyrokiem Sądu Najwyższego może zdobyć dodatkowy mandat, kosztem PO.
Dzisiejsze wybory marszałków i wicemarszałków Sejmu i Senatu to przedstawienia dla naiwnej gawiedzi. Kandydaci zostali mianowani przez wodzów partii (poza SLD, gdzie takiego chwilowo brak), a ich decyzje potulnie przyjęły do wiadomości kluby. W każdym razie inauguracja kadencji 2011-15 przebiegnie spokojnie i na pewno nie powtórzy się rok 2005, gdy marszałek senior Józef Zych musiał przerwać posiedzenie Sejmu skłóconego od pierwszych godzin i odłożył jego dokończenie aż o tydzień.