Niejako w cieniu medialnego i medialnie nagłośnionego sporu kompetencyjnego między prezesem TVP Janem Dworakiem a wiceprezesem ds. programowych Ryszardem Pacławskim, sporu, którym zajmuje się i RN TVP, i KRRiT, i publiczność, toczy się po cichutku (pieniądze lubią ciszę) tak naprawdę znacznie bardziej interesujący proces. Przemknął on przez media i zniknął jak meteor. A rzecz tyczy sprawy „pierwszej wrażliwości”, bo sportu w telewizji i związanych z tym pieniędzy. Bo to z jednej strony za transmisję, za prawa do niej, trzeba zapłacić, a ponieważ telewizja to biznes taki sam jak każdy inny (bilans musi wyjść na... plus) — koszty, przede wszystkim poprzez sprzedaż reklam, muszą się zwrócić i jeszcze coś powinno zostać.
Kwoty, które płacą przede wszystkim telewizje amerykańskie za prawa do transmisji niektórych wielkich imprez sportowych, oszałamiają, podobnie jak ceny spotów reklamowych, np. w trakcie transmisji Super Bowl. I chociaż nie do końca wiemy, o co w tym sporcie chodzi, to chyba jednak o coś chodzi, bo wszyscy chcą to oglądać, i jeszcze wszyscy na tym zarabiają. To całkiem odwrotnie niż u nas. To znaczy za prawa do transmisji meczów polskiej reprezentacji czy występów polskich klubów w europejskich pucharach stare kierownictwo Telewizji Polskiej zapłaciło niemalże jak za Super Bowl. Ale nikt, albo prawie nikt, nie chciał tych transmisji oglądać, nie było więc i dobrze sprzedanego czasu reklamowego. Sprawa jest wyjaśniana, a tymczasem ten gorący kartofel został, przynajmniej częściowo, podrzucony TVN, która najpierw odtrąbiła sukces, a później dokonała obliczeń, obejrzała — będące telewizyjnym bożkiem — wskaźniki oglądalności i... ucichła. Podobno zamyśla, komu ten gorący kartofel podrzucić.