Sprawy bieżące (ale kontrowersyjne)

Piotr KuczyńskiPiotr Kuczyński
opublikowano: 2008-11-01 10:14

Taki, nieciekawy tytuł nadałem temu wpisowi, bo rzeczywiście chcę w nim poruszyć kilka różnych spraw. Dyskusja będzie zapewne przynajmniej trójwątkowa. Nawiasem mówiąc Bankier.pl obiecał do czwartku zmodyfikować część komentarzową blogu tak, żeby układane były w wątki, ale z powodu choroby informatyka nie było to możliwe. Zapowiadany termin modyfikacji: koniec najbliższego tygodnia. Uprzedzam też, że od środy przez 10 dni nie będę miał dostępu do komputera, więc komentarze akceptować będzie mój współpracownik. Poproszę go o bardzo dużą ostrożność (z wiadomych zresztą względów , więc proszę nie mieć pretensji, że czasem jakiś komentarz „wyleci".

Teraz ad rem. Po pierwsze nie ma wyjścia i trzeba się zmierzyć z sytuacją panującą na rynkach. Jak na razie „teoryjka" (patrz mój wpis z 17.10) ma się dobrze. Oczywiście nie mam złudzeń - kiedyś zacznie szwankować, ale na razie się sprawdza. Pisałem w niej, że być może 10.10 był dniem minimów giełdowych i jeśli spojrzy się na rynek amerykański w ujęciu „w czasie dnia" to rzeczywiście tam było dno, mimo że w cenach zamknięcia sytuacja wyglądał dużo gorzej. Przeszliśmy w końcu października zgrabnie do punktu 5 dowodu, w którym pisałem, że „zacznie się upowszechniać teza o recesji typu V, która rozpoczęła się w tym roku i zakończy najpóźniej w czerwcu 2009. Fundusze będą z chęcią kupowali pod to akcji. Zawsze kupuje się przecież wcześniej.".

Rzeczywiście, taki proces już obserwuję. Większość analityków (również naszych) mówi o końcu recesji najpóźniej w połowie przyszłego roku. Twierdzi się też, że akcje w USA są najniżej wycenione od 20 lat. Wszystko to ciągle przy założeniu, że recesja będzie stosunkowo krótka. Ja takim optymistą nie jestem. Podzielam zdanie noblisty Paula Krugmana, który (dziękuję internaucie o nicku „_dorota" za link) w swoim artykule w New York Times zwraca uwagę na bezprecedensowy spadek popytu wewnętrznego, co zapowiada nadchodzącą poważna zmianę postawa konsumentów (a przecież 70 procent PKB w USA wynika z popytu wewnętrznego). W dalszym ciągu uważam (podobnie jak Nouriel Roubini), że recesja potrwa dłużej (chyba że politycy zastosują keynesowskie metody), a to źle wróży akcjom.

Nie wydaje mi się jednak prawdopodobne, żeby rację mieli ci analitycy, którzy do końca roku spodziewają się jeszcze jednego testowania dna. Według mnie go nie będzie. Nie zgadzam się też z „cyklistami", mimo że jednego z nich (Wojtka Białka) niezwykle mocno szanuję. Uważam bowiem, że w ostatnich kilku latach charakter rynku za bardzo zmienił się. Cykle bazujące na przeszłości nie mają teraz racji bytu. Na razie nie mają - jak już rynek wróci do fundamentów to zaczną mieć. Tak więc nie zmieniam niczego w swojej teoryjce oprócz być może zakresu wzrostów. Pisałem o 30 procentach od dna, czyli okolicy 1.100 pkt. na indeksie S&P 500. Nie wiem jednak, czy to nie jest za mało. Okolice 1250 pkt. wydają się (na razie) bardziej prawdopodobne. Jednak jest pewne: bez gwałtownych korekt się nie obędzie.

Teraz problem numer dwa, ale powiązany z pierwszym. Nie wierzę w to, żeby wynik wyborów wpłynął w znaczący i, co najważniejsze, w trwały sposób na zachowanie rynków. Inwestorzy nie boją się ani Baracka Obamy ani Johna McCaina. Barack Obama prowadzi, ale nie wiemy jak mocny będzie „efekt Bradleya". Dla przypomnienia: Tom Bradleya był czarnoskórym kandydatem na fotel gubernatora Kalifornii w 1982 roku. Miał olbrzymią przewagę w sondażach (Obama ma niewielką). Nawet sondaże po głosowaniu dawały mu wygraną. I przegrał... Nie wiemy, jak mocny będzie tym razem wpływ rasy na wybory. Zakładam, że zbytnimi optymistami są ci analitycy sceny polityczne, którzy twierdzą, że rasizm w USA jest już czymś z dalekiej przeszłości. Skoro mam takie założenie to oczywiste jest też, że nie zdziwi mnie wygrana McCaina. Jeśli rzeczywiście wygra to spora część inwestorów się ucieszy, bo mam on niezłomnie neoliberalne przekonania. Gdyby wygrał Barack Obama to nic istotnego się nie wydarzy, bo przecież wszystkie sondaże dawały mu zwycięstwo, więc rynki się z tym oswoiły.

Nie ukrywam, że cała moja sympatia jest po stronie Baracka Obamy. Nie dlatego, że wiem, co ta prezydentura może przynieść, bo jestem realistą. Nikt nie wie, co z retoryki przedwyborczej zostanie tak naprawdę zrealizowane. Uważam jednak, że Obama daje przynajmniej szansę na zmianę. Na wyjście z neoliberalno - neokonserwatywnej twierdzy. W zasadzie może nawet na zrobienie w jej murach niewielkiego wyłomu. Niewielkiego, bo Obama rewolucjonistą nie jest, a ci komentatorzy, którzy określają go mianem „socjalisty" doprawdy nie wiedzą, co mówią. Wygrana okopanych w twierdzy „neokonów" Johna McCain i Sary Palin (według mnie osoby o bardzo kuriozalnych poglądach) byłaby w dłuższym terminie przegraną USA i całego świata. Może jednak mocarstwo, którego rola będzie się szybko zmniejszała, zasługuje na prezydenturę weterana wojny wietnamskiej (nadal ją popierającego) i kreacjonistki? Byłby to taki ładny akcent w końcu pewnego przedstawienia...

A teraz sprawa trzecia pro domo sua. W poprzednich akapitach naraziłem się: neoliberałom (ale to robię od lat), rasistom (ale ci na moderowanym blogu się nie pojawią), „bykom" (bo oczekuję długiej recesji), „niedźwiedziom" (bo oczekuję teraz lepszego okresu dla giełd) - teraz narażę się kolejnym grupom i zobaczę co z tego wyniknie . Ta ostatnia sprawa to wejście do strefy euro. Po pierwsze: euro przyjąć musimy, bo zgodziliśmy się na to w traktacie z Maastricht. Po drugie uważam, że wszelkie opowieści o „narodowej walucie" bazują na ideach sprzed wielu lat. W obecnym świecie szansę mają duże bloki gospodarcze spojone wspólną walutą. Jestem przekonany, że Azja pójdzie w kierunku takiego bloku i będzie miała wspólny pieniądz (zapewne potrwa to jednak wiele lat). Po trzecie uważam, że referendum w sprawie przyjęcia euro jest totalnym nieporozumieniem. Duża część wyborców ma problem z czytaniem ze zrozumieniem prostego tekstu, a mają się wypowiadać na temat terminu wejścia do strefy euro? Przecież to jest niepoważne...

Wiadomo, komu się powyższym akapitem naraziłem, więc pora, żeby narazić się stronie przeciwnej. Zacznę jednak łagodnie. Twierdzę, że gdyby euro już teraz było naszą walutą to rzeczywiście kryzys byłby dla Polski mniejszym zagrożeniem. Nie byłoby dzikich zmian kursów, brak ryzyka walutowego w handlu wewnątrz strefy euro pomagałby eksportowi i importowi, a ECB obniżając stopy pomagałby gospodarce. Nieco gorszy, ale jednak bardzo zbliżony byłby układ, w który wchodzilibyśmy do strefy euro za parę tygodni (tak jak Słowacja). Tyle tylko, że nasza sytuacja znacznie odbiega od tego ideału. Mamy wejść do ERM 2 w połowie 2009, a euro mamy przyjąć 1 stycznia w 2012 roku. Inaczej mówiąc - w czasie kryzysu (liczę, że to będzie około dwa lata) będziemy przebywali w ERM 2, a euro przyjmiemy wtedy, kiedy kryzys się skończy.

W związku z tym pierwsze pytanie: czy deklaracja przyjęcia euro i szybkiego wejścia do ERM 2 pomogła naszej walucie i gospodarce? Uważam, że praktycznie niczego to nie zmieniło. Złoty wzmocnił się wyłącznie z powodów zewnętrznych (spadek awersji do ryzyka na globalnych rynkach finansowych). Podobnie umocniły się forint i czeska korona. Uważam, że nie jest prawdą twierdzenie o dużym wpływie na rynek wypowiedzi prezesa NBP na temat możliwości przesunięcia (w górę) dat z harmonogramu wejścia do strefy euro. Czytałem gdzieś, że jakiś londyński bankier tak się przestraszył tych wypowiedzi, że natychmiast zaczął złotego sprzedawać. Jeśli w Londynie są tacy bankierzy to nic dziwnego, że Wielka Brytania ma takie problemy. Zresztą już w piątek złoty pokazał, że lekceważy polityków wzmacniając się mimo wypowiedzi pana Prezydenta, który poddawał w wątpliwość termin wprowadzenia euro. Wszyscy przecież wiedzą, że droga do euro nie jest usłana płatkami róż, więc kolejne wypowiedzi mają naprawdę niewielkie znaczenie.

Drugie pytanie brzmi tak: czy wejście do ERM 2 pomoże w zwalczaniu skutków globalnego kryzysu gospodarczego? Zanim się na to pytanie odpowie trzeba odnotować, że z NBP napłynęły bardzo niepokojące (aczkolwiek nie można powiedzieć, że nieoczekiwane informacje). W swoim raporcie bank centralny zweryfikował wzrost gospodarczy. Widełki prognoz to 1,7 do 3,8 procent, czyli bardzo szerokie. W prasie mówi się o wzroście 2,8 procent, czyli środku przedziału prognoz, ale te niższe widełki bazują na założeniu, ze w sektorze finansowym nadal będzie brakowało płynności. Nie bardzo w to wierzę, ale sama prognoza (z innych powodów) jest prawdopodobna, szczególnie, że gospodarka naszych sąsiadów, Niemiec, będzie szybko hamowała.

Jeśli czeka nas spowolnienie gospodarcze to wydaje się, że wejście do ERM 2 jest bardzo ryzykowne i może to spowolnienie zamienić nawet w recesję. Dbałość o deficyt budżetowy i niską inflację przy niezbyt elastycznym rynku pracy musi dodatkowo spowolnić gospodarkę. Nawiasem mówiąc wielu ekonomistów twierdzi, że wejście do ERM 2 bez „uelastycznienia" rynku pracy nie ma sensu. Nie wiem, czy rzeczywiście tak jest, ale ostrzegam, że „uelastycznienie" niezbyt się większości Polaków spodoba. To taki eufemizm, pod którym należy rozumieć: większą łatwość zwalniania pracowników, więcej pracy tymczasowej kosztem etatowej, więcej niskopłatnych miejsc pracy. O ile ERM 2 spowolni gospodarkę? Tego nie wiem, ale jeśli zakłada się dłuższy okres globalnej stagnacji to trzeba brać pod uwagę, że każde dodatkowe spowolnienie może się okrutnie zemścić na poziomie życia Polaków (a co za tym idzie na poparciu dla rządzących, którzy chyba tego spadku poparcia w ogóle nie biorą pod uwagę).

Jest jeszcze gorzej, bo może się okazać, że wejdziemy do ERM 2 (część konstytucjonalistów twierdzi, że nie trzeba przedtem zmienić Konstytucji), odcierpimy niepotrzebne spowolnienie gospodarki (w okresie kryzysu szczególnie istotne jest posiadanie możliwości swobodnego sterowanie stopami procentowymi i kursem walutowym) i nic z tego nie wyjdzie. Dlaczego? Bo okaże się, że w tym układzie politycznym nie da się zmienić Konstytucji. Reasumując: dobrze, że się o przyjęciu euro dyskutuje, dobrze, że się zapowiada jego przyjęcie, ale uważam, że dopóki kryzysy się nie skończy to wchodzenie do ERM byłoby olbrzymim błędem.

Zapraszam na współpracujący ze mną portal: http://studioopinii.pl/