Stróż finansów ma być mały i bezbronny

Jacek Kowalczyk
opublikowano: 2012-07-24 00:00

Prezydent proponuje powołanie w rządzie tzw. Aktuariusza Krajowego. Kompetencji jednak mu poskąpił.

Ekonomiści od lat wysuwają postulat, by powołać w Polsce urząd Aktuariusza Krajowego (AK), czyli organ, który będzie stał na straży bezpieczeństwa finansów publicznych. Taka instytucja obecna jest w wielu krajach świata.

Jej głównym zadaniem jest liczenie, ile pieniędzy będą ostatecznie kosztowały podatników poszczególne ustawy przechodzące przez parlament. Kiedy przy okazji dyskusji nad zmianami w OFE prezydent Bronisław Komorowski podchwycił ten pomysł, rozbudziło to nadzieje, że aktuariusz wreszcie powstanie. Optymizm okazuje się jednak przesadzony.

W wersji proponowanej przez Kancelarię Prezydenta AK będzie raczej małym wydziałem w kilku pokojach kancelarii premiera niż nadzorcą z prawdziwego zdarzenia. Ma zatrudniać 20 osób i kosztować budżet państwa około 3,5 mln zł rocznie (to mniej niż 3 proc. całego budżetu urzędu premiera).

— Zapewne jedynie około dziesięciu osób będzie wykonywało zadania merytoryczne. To sprawia, że choć powołanie w Polsce AK jest koniecznością, jego budżet wydaje się kompletnie nierealistyczny — ocenia prof. Stanisław Gomułka, główny ekonomista Business Centre Club.

Polski aktuariusz tworzony jest na wzór brytyjskiego, czyli tzw. Government Actuary's Department (GAD). Problem w tym, że tamta instytucja zatrudnia pięciokrotnie więcej

osób, niż ma pracować w polskim AK. W dodatku GAD ma znacznie mniejszy zakres działań — zajmuje się jedynie tworzeniem obliczeń emerytalnych. — System emerytalny w Wielkiej Brytanii to 5 proc. tamtejszego PKB, tymczasem w Polsce to 12 proc. W dodatku polski aktuariusz miałby tworzyć analizy dla innych obszarów: transferów socjalnych, służby zdrowia i edukacji. Łącznie to około 25 proc. PKB — zaznacza Stanisław Gomułka.

Albo więc faktyczne koszty AK będą wyższe, niż się prognozuje, albo obszar zainteresowania instytucji zostanie w praktyce znacznie zawężony. Ponadto, aktuariusz nie będzie miał właściwie żadnej władzy w sensie prawnym. W propozycji kancelarii prezydenta nie ma mowy o tym, by AK miał prawo zablokować niedopinające się finansowo ustawy. Nie ma nawet zapisu, który nakazywałby projektodawcom — ministrom czy posłom — odnieść się do zarzutów aktuariusza. Stróżowi finansów publicznych pozostanie więc jedynie siła argumentu.

— Aktuariusz może być instytucją, która będzie mieć ogromnie ważną rolę dla zdrowia polskich finansów publicznych. Żeby jednak tak się stało, publikowane przez AK analizy muszą być zauważone przez społeczeństwo, by politycy nie mogli tych liczb przemilczeć i zlekceważyć — mówi prof. Marek Góra, ekonomista SGH. Dlatego szczególnie ważna będzie polityka komunikacyjna nowej instytucji i siła charakteru jej szefa.

— Aktuariusz musi mieć na tyle silny autorytet w społeczeństwie, żeby każdy twórca ustawy musiał liczyć się z jego zdaniem. Chodzi o stworzenie sytuacji, w której polityk, który nie odnosi się do zarzutów AK, kompromituje się — mówi prof. Marek Góra.

Brytyjski GAD jest postrzegany jako wzór właśnie dlatego, że wyrobił sobie taką pozycję. Podobny organ — tzw. Rada Fiskalna — funkcjonuje na Węgrzech. Po tym jak w 2010 r. krytykowała decyzje rządu, premier Viktor Orban próbował pozbawić ją kompetencji, co wzbudziło silne kontrowersje.