Szejkanat nad Wisłą

Grzegorz Nawacki
opublikowano: 2011-09-23 00:00

Gaz łupkowy odmieni Polskę. Będzie bogata i niezależna. Dla jednych to mit niepoprawnych marzycieli, dla innych – biznesowa szansa

Tekst pochodzi z magazynu "Puls Biznesu Weekend" - pobierz cały magazyn>>

Tysiące kilometrów kwadratowych mają do przeczesania firmy, które otrzymały ponad sto koncesji na poszukiwania gazu łupkowego w Polsce. Ścigają się największe światowe koncerny: ExxonMobil, Chevron, ConocoPhillips, a także krajowi giganci: PGNiG, Orlen i Lotos oraz Silurian (należący do Petrolinvestu, spółki kontrolowanej przez Ryszarda Krauzego, jednego z najbogatszych Polaków). Wszyscy liczą, że w skałach datowanych na ordowik i sylur (420–460 mln lat temu) znajdą gaz. Wiara ma podstawy: w kwietniu amerykańska Agencja ds. Energii (EIA) poinformowała, że Polska ma 5,3 bln metrów sześciennych gazu łupkowego. Najwięcej w Europie. To zaspokoiłoby nasze potrzeby na 378 lat!

Amerykański sen o gazie

Dla wielu gaz łupkowy to jednak wielki mit, bo obawiają się, że nie uda się go wydobyć. A jeśli już, nie będzie to opłacalne.

– Nie ma pewności, że się uda. Ale gaz łupkowy jest w zasięgu ręki. Jego zasoby oszacowano tą samą metodą co w USA i we Francji. Teraz trzeba je potwierdzić odwiertami, a następnie oszacować rentowność produkcji. To szansa dla Polski, której nigdy nie miała – mówi Bertrand Le Guern, prezes Petrolinvestu.

– Nie bez powodu tak wielu inwestorów próbuje zweryfikować prognozy badaczy i analityków. To widać w rosnącej liczbie udzielanych koncesji. Polska ma szansę być jednym z pierwszych państw po USA eksploatujących gaz niekonwencjonalny – potwierdza Jacek Krawiec, prezes PKN Orlen.

W USA przygotowania do wydobycia gazu łupkowego zajęły 15 lat. Ale gdy w końcu ruszyło wydobycie, odmieniło to gospodarkę.

– Jeszcze pięć lat temu Amerykanie importowali gaz. Dziś głowią się, jak przerobić infrastrukturę, aby była zdolna do eksportu – mówi Bertrand Le Guern.

Czy gaz łupkowy odmieni także nasz kraj?

– Norwegia jeszcze niedawno była biedna. Aż znalazła ropę i stała się jednym z najbogatszych krajów na świecie. Nie ma powodu, by Polska nie przeszła takiej samej fundamentalnej zmiany – przekonuje Le Guern.

Wielki wyścig

Pierwsze wiercenia w poszukiwaniu gazu łupkowego wykonało PGNiG w Markowoli na Lubelszczyźnie. Ale to nie polski gazowy gigant prowadzi w wyścigu. Wyprzedziła go firma 3Legs Resources współpracująca z ConocoPhillips. 8 września rozpoczęła próbne wydobycie w rejonie Łebienia na Pomorzu. Zdaniem ekspertów na wydobycie na skalę przemysłową przyjdzie nam jednak poczekać trzy do pięciu lat.

– Wydobycie z polskich złóż zmieni rynek energetyczny w Europie. Ale Polska już teraz musi się do tego przygotować. Powinniśmy zbadać, jaki będzie wpływ na środowisko naturalne, wybrać technologię oraz dostosować prawo – mówi Jacek Krawiec, prezes PKN Orlen, który w tym roku ma zacząć odwierty.

Koszt jednego odwiertu to 40 mln zł. Na każdym polu trzeba zrobić ich kilkadziesiąt. Według prof. Stanisława Rychlickiego z Akademii Górniczo-Hutniczej łączny koszt samych tylko odwiertów na stu koncesjach wyniesie 250 mld zł!

– Pieniądze się znajdą. Największy hamulec jest w głowie Polaków. Nie jesteście przyzwyczajeni do wielkich projektów. Ale warto się zastanowić, gdzie Polska była 20 lat temu, a gdzie jest dziś – mówi Bertrand Le Guern.

Inwestorzy to kupują. Firma 3Legs Resources, która ma dziewięć koncesji w Polsce, zadebiutowała na brytyjskiej giełdzie AIM. Ze sprzedaży akcji zyskała 62 mln funtów szterlingów (300 mln zł). Do wejścia na giełdę szykuje się też Silurian, którego wspólnikiem został amerykański gigant Halliburton.

– Prywatne firmy, w tym wielkie koncerny, nie lubią wyrzucać pieniędzy w błoto. Gdyby nie było szansy na sukces, toby się nie zaangażowały – uważa Le Guern.

Łupkowa opozycja

Na drodze mogą stanąć ekolodzy. Technologia wydobycia ma bowiem wielu przeciwników.

– Nie ma dowodów, że wydobycie jest szkodliwe dla środowiska, ale, niestety, nie ma też jednoznacznych dowodów, że tak nie jest – przyznaje Bertrand Le Guern.

Najwięcej kontrowersji wzbudza tzw. proces szczelinowania hydraulicznego. Na jeden odwiert zużywanych jest od 10 do 20 tys. metrów sześciennych wody. Dużo, ale podobne ilości zużywa się w elektrowniach. Amerykanie twierdzą, że to i tak mniej wody, niż potrzeba do… zraszania pól golfowych. Jest też inny problem: substancje chemiczne dodawane do roztworu. Ekolodzy utrzymują, że mogą one przedostać się do gruntu i skazić wodę pitną. Ten argument dotarł do unijnych urzędników.

Günther Oettinger, komisarz ds. energii, zapowiedział, że komisja przedstawi standardy wydobycia gazu łupkowego. To zdaniem wielu ekspertów realne zagrożenie, bo Francji, Niemcom czy Rosji polski sukces łupkowy jest nie na rękę – może naruszyć ich pozycję mocarstw energetycznych. Mikołaj Budzanowski, wiceminister gospodarki, w czasie XXI Forum Ekonomicznego w Krynicy przekonywał, że Unia nie może narzucać nam żadnych norm, bo polityka energetyczna jest suwerenna. A nawet jeśli, to…

– Substancje chemiczne wykorzystywane do szczelinowania hydraulicznego są dopuszczone do użytku. Analizy na temat ich szkodliwości to manipulacja – mówi Budzanowski.

Problemem będą odpady. W odwiertach będzie ich powstawało 200 tys. ton rocznie. Ale jest też i jasna strona. Będzie możliwe przestawienie energetyki z węgla na gaz. A spalanie gazu wytwarza o 99 proc. mniej rtęci i dwutlenku siarki niż pył koksowy. Elektrownie gazowo-parowe emitują też o połowę mniej gazów cieplarnianych.