Mija pół roku od kiedy najpierw Orange a potem T-Mobile szumnie ogłosiły uruchomienie pierwszych aplikacji do zbliżeniowych płatności mobilnych. I co? I nic. Korzysta z nich 10 proc. użytkowników.
25 tys. – tyle mBank wydał kart płatniczych, które można wsadzić do smartfona i płacić zbliżeniowo. Bank współpracuje z dwoma operatorami: Orange i T-Mobile. Nie podaje ile kart przypada na każdy z telekomów, ale z moich odsłuchów wynika, że tych pierwszych jest około 10 tys. , na drugi sprzedał jakieś 14 tys. telefonów z kartą bankową.
Reklama, która szybko zniknęła z youtube i tv ze względu na nadmiar golizny
T-Mobile współpracuje też Raiffeisenem i Polbankiem, które ogólnie podają liczbę użytkowników aplikacji mobilnej na kilkaset (każdy), ale mniej niż 500.
Razem wychodzi na to, że T-Mobile obsługuje około 15 tys. telefonów, którymi można płacić jak kartą zbliżeniową. Krótko przypomnę jak działa aplikacja. MyWallet, bo tak się nazywa, można używać tylko w smartfonach z modułem NFC, czyli antenką do komunikowania na bliskich odległościach, taką jakie są wbudowane w karty zbliżeniowe. To pierwsza przeszkoda, bo telefonów z NFC na rynku nie ma zbyt wielu, a te sensowne na dodatek są diabelnie drogie. Kolejna przeszkoda jest taka, że komórką mogą płacić tylko klienci T-Mobile (abonamentowi), którzy równocześnie muszą być tez klientami jednego z trzech banków.
Jeśli te dwa warunki są spełnione trzeba wybrać się do salonu T-Mobile, żeby w telefonie zainstalowano nam dualną kartę SIM, pełniącą funkcję karty telefonicznej i karty płatniczej. Potem wystarczy już tylko ściągnąć aplikację, zarejestrować kartę płatniczą w systemie i można płacić. Proste? 15 tys., osób przeszło tę procedurę.
W Orange jest ona podobna. Z tą różnicą, że tu nie ma żadnej aplikacji. Kartę dualną wsadza się do telefonu, który podczas płatności przybliżamy do terminala płatniczego, jak zwykłą kartę.
(tu znajdziesz filmy oraz instrukcję jak płacić MyWalletem)
25 tys. użytkowników aplikacji płatniczych pozyskanych w ciągu 6 miesięcy to naprawdę niemało. Biorąc pod uwagę opisane wyżej bariery technologiczne (drogi i mało dostępny telefon) oraz proceduralne (łatwiej w tym kraju założyć firmę niż uruchomić mobilne płatności) można mówić o względnym sukcesie.
Tzn. można byłoby mówić, gdyby nie jeden ważny szczegół – ludzie nie używają swoich hiper nowoczesnych narzędzi płatniczych. Według moich informacji, komórkami z MyWalletem płaci zaledwie 10 proc. użytkowników, czyli 1,5 tys. osób. Nie udało mi się zweryfikować tych danych, ale jeśli są prawdziwe, to zbliżeniowe płatności mobilne uruchomione przez operatorów odnotowały przykrą wpadkę. Potwierdzają się opinie sceptyków, że telekomy może i znają się na sprzedaży słuchawek, ale na bankowości już nie i mariaż telekomunikacji z bankowością na rynku płatności nie może zakończyć się happy endem.
Jak na razie nie było nawet miesiąca miodowego. Tak to jednak bywa w małżeństwach z rozsądku. Na razie jednak wygląda an to, że banki weszły w związek z telekomami z czystego wyrachowania, kalkulując że w takim projekcie na wszelki wypadek trzeba być i jak na razie nie zamierzają angażować się w niego bardziej niż to konieczne, czyli wydawać pieniądze na promocję płatności NFC. Z rynku dochodzą głosy, że telekomy szykują się z kolejną kampanią, która być może ożywi pożycie. Ognia związkowi telekomów z bankamia może dodać też poszerzenie oferty MyWallet o karty poza bankowe: lojalnościowe, rabatowe, czy miejskie (ZTM ma się „podpiąć” pod portfel jeszcze w tym półroczu). Być może.
Co ciekawe, z tego co mówią banki wynika, że jeśli już ktoś kupi telefon z NFC i zacznie z niego korzystać, to używa go częściej niż karty zbliżeniowej. Jakiś potencjał zatem w tej technologii jest, ale jak na razie zupełnie niewykorzystany.
Trochę powtarza się sytuacja z projektu Avocado, realizowanego wspólnie przez BZ WBK i Polkomtel. Chodzi o rachunku bankowe powiązane z abonamentem telefonicznym, dzięki którym użytkownik dostaje rabat na miesięczne rachunki. Sprzedają się świetnie – kilka miesięcy temu było ich 80 tys. Co z tego skoro używane są głównie do tego, żeby obniżyć sobie koszty abonamentu. Znowu powtarza się sytuacja, że telekom od strony sprzedażowej zrobił co do niego należało. Klient wyszedł jednak z salonu komórkowego z przekonaniem, że ma konto do opłacania rachunków, a nie zwykłe konto bankowe.
Podobnie jest z NFC – klient kupuje telefon, a nie narzędzie płatnicze, bo najwyraźniej sprzedawca nie jest mu w stanie wyjaśnić, że nabywca dostaje do ręki coś więcej niż zwykły smartfon.