Skąd się wzięła ta nazwa? Nifty w potocznym języku angielskim oznacza całkiem niezłe miejsce (w głębszym podtekście nawet eleganckie). A w rzeczywistości? Wizualnie od razu zaskakuje przestronnością i mnóstwem luster. Także dyskretnie rozmieszczonymi słoikami pełnymi skorup rozbitych talerzy. Początkowo myśleliśmy, że może to spontaniczny wyraz „aprobaty” gości dla tutejszych potraw. Nic bardziej mylnego. To tylko zaskakująca wizja artystyczna studentów School of Form, którym pozwolono trochę tam poszaleć. Bo potrawy rzeczywiście są z wyższej półki.






SŁODKAWY UŚMIECH RIESLINGA
Przywitało nas czekadełko — minizrazik wołowy pod pachę z królewskim boczniakiem. Gdzieś w dali dyszał ogórek w czułych objęciach cebuli. Całość delikatnie maźnięta musztardą Dijon. Początkowo było słodko i miło, ale tuż za węgłem czaiła się ostrość. Stwarzała problemy z wieloma winami. Ostatecznie wygrało francuskie rose — Le Devoy, Domaine Andre Aubert, Coteaux du Tricastin. Ale nawet po miłej okoliczności z Francuzem ostrość nie chciała odpuścić, tworząc na podniebieniu (ale tylko przez chwilę) delikatne problemy z podawanymi później łagodniejszymi już potrawami. Z przystawek zauroczyła nas jesienna tarta.
Towarzyszył jej barwny korowód delikatnie podsmażonych na maśle grzybów. Były prawdziwki, kurki, boczniaki, a także łomnicki ser (ponoć przyjaciel grzybów). Całość otulona tajemniczym rozmarynowym sosem. Ta pani tarta jest grzechu warta! Z winami miała jednak problemy. Najpierw odpadł w przedbiegach sugerowany przez obsługę Shiraz. Jego los podzielił idący mu szybko na ratunek Niemiec — reński Riesling Trocken, 2013, Ernst Bretz. Swoim słodkawym uśmiechem nie uwiódł tarty, przeciwnie — tworzył smakowe komplikacje. Ostatecznie wszystkie pojedynki wygrał próbowany wcześniej różowy Francuz. Chciał nawet z tartą zatańczyć kankana.
SUBTELNY SANDACZ
Z dań głównych kusił nas z menu T-bone stek, zwłaszcza że występował razem z lubianym przez nas sosem bearnaise. Baliśmy się trochę tego wyboru. W większości polskich restauracji używają niestarzonej wołowiny, a konsekwencją mogą być łykowate doświadczenia. Przepytaliśmy obsługę na tę okoliczność, zaklinali się, że ich wołowina jest stosownie kruszona. Sprawdzimy następnym razem. Na razie wybraliśmy sandacza. Był subtelnie grillowany z przyjemną i chrupką skórką. Niedbale się rozłożył na puree z dyni. Był z nim również szpinak na słono, leciutko skropiony cytryną. Także podsmażony i mile chrupiący w ustach seler. Warto spróbować. Z winami miał jednak sandacz pewne kłopoty. Odpadł różowy Francuz razem z reńskim Rieslingiem. Miło natomiast zaskoczył sandacza rekomendowany biały Portugalczyk: Terra de Lobos, 2013, Fernao Pires & Sauvignon Blanc, Ribatejano. Dobre smakowe wstrzelenie.
MUS TO MUS
Przyszła w końcu kolej na deser. Podano mus z gorzkiej czekolady, zalotnie przyprószony jej białą koleżanką. Rej na podniebieniu wodził mus z bananów w towarzystwie żurawinowej galaretki. W kieliszki polano Domaine Grand Montmirail, 2010, Muscat de Beaumes de Venise. Pokornie sie zgodziliśmy. I było dobrze. Hotel Puro z restauracją Nifty to świetne miejsce dla tych, których biznesy przywiodły do Poznania w jesienny wieczór. Nie trzeba szaleć taksówkami w poszukiwaniu restauracji. Wszystko jest na miejscu i to w sercu Starego Miasta.
Nifty-20 Kitchen Bar Cafe
Poznań ul. Żydowska 20
Ogólne wrażenie 5,0
Karta win 4,5
Potrawy 5,0
Wystrój
wnętrza 5,0
Obsługa 5,0
Na biznes lunch 5,0
Na obiad
z rodziną 3,0