Od trzech dni znajdujemy się w specyficznej sytuacji, albowiem to publikacja właśnie „Pulsu Biznesu” wysadziła konstytucyjnego ministra i tąpnęła koalicją rządową. W dziejach III Rzeczypospolitej polityczna karuzela tylko raz obracała się szybciej — pamiętnego 4 czerwca 1992 r., gdy upadał rząd Jana Olszewskiego i sytuacja zmieniała się od rana do późnej nocy dosłownie z godziny na godzinę. Nie śmiemy porównywać się z tamtym starciem o władzę na szczytach państwa, ale w kategorii wydarzeń zapoczątkowanych przez media „PB” ustanowił rekord szybkości. Nasz materiał zaczął być głośny na całą Polskę w poniedziałek od szóstej rano, a we wtorek o osiemnastej ministra już nie było. Jeśli umiemy liczyć, upłynęło 36 godzin.
Wczoraj premier Donald Tusk formalnie przyjął dymisję Marka Sawickiego, co było oczywistą oczywistością. Jednak pewnym zaskoczeniem, a dla prezesa Waldemara Pawlaka na pewno ogromnym, była decyzja szefa rządu, iż nowy minister nie zostanie powołany tak prędko, jak sobie PSL wyobrażało. U prezydenta stawi się tylko Marek Sawicki po odbiór aktu odwołania, bez towarzyszącego zwyczajowo następcy, a ministrem rolnictwa i rozwoju wsi czasowo będzie… sam Donald Tusk. Powierzenie kierowania resortem innemu konstytucyjnemu ministrowi lub osobiste przejęcie tego przez premiera to rozwiązanie z założenia prowizoryczne. Na przykład w listopadzie 2011 r., na styku kadencji, szef rządu przez jedenaście dni dodatkowo kierował bezpośrednio zdrowiem oraz infrastrukturą, bo ministrowie odeszli na funkcje sejmowe. Tym razem jednak prowizorka ma zupełnie inne przyczyny i może potrwać zdecydowanie dłużej. Premierowi i zarazem przewodniczącemu Platformy Obywatelskiej chodzi o całkowite odstawienie Polskiego Stronnictwa Ludowego od nowego rozdania kadrowego w agencjach podległych ministrowi rolnictwa i rozwoju wsi.
Ludowcy przeżywają głęboki szok, bo zrzucając Marka Sawickiego z sań liczyli, że reszta pasażerów będzie mknęła dalej całkowicie bezpiecznie. Ich rekordowo szybka reakcja została dość dobrze oceniona jako prawidłowy antykryzysowy chwyt z obszaru marketingu politycznego. Tymczasem usłyszeli od Donalda Tuska przedziwne dla nich słowa, że „istnieją granice politycznej kalkulacji”, które znaczą, że koalicja PO — PSL nie jest wieczna. A przecież tak niedawno te same usta publicznie deklarowały, że „my obaj z Waldemarem Pawlakiem jesteśmy po prostu skazani na siebie”.
Nie przewidujemy, by taśmy prawdy nagrane w gabinecie prezesa Władysława Serafina rozsadziły koalicję. Obu jej udziałowcom za bardzo zależy na dotrwaniu u władzy do planowych wyborów w roku 2015. A zatem będzie ta sama, ale na pewno już nie taka sama. Do tej pory ludowcy byli zestresowani ustępowaniem PO, choćby w drażliwej kwestii wieku emeryturalnego, i próbowali pokazywać odmienność albo wręcz kąsać, na przykład organizując krucjatę przeciwko pomysłowi reorganizacji sieci sądowej. Rozwojowa sprawa Marka Sawickiego bez wątpienia wartość pakietu akcji PSL w dwóch spółkach, koalicyjnej i rządowej (pierwsza to matka, druga to córka), osłabiła.