A tym bardziej sytuacja taka jak w czwartek 12 grudnia, gdy nastąpiła zbitka dwóch wydarzeń, notabene powiązanych. W Brukseli przeciągała się do późnych godzin robocza (ale decyzyjna) kolacja prezydentów i premierów na szczycie Rady Europejskiej (RE), z równie strategicznymi co spornymi tematami — długoterminową polityką klimatycznąUE do 2050 r. oraz siedmioletnimi ramami finansowymi 2021-27. W Londynie natomiast oczekiwano na pierwsze exit polls po zakończeniu przedterminowych wyborów do Izby Gmin. Wobec wyjątkowej zbitki kalendarzowej (wcześniej ustalony był termin szczytu RE) premier Boris Johnson naturalnie odpuścił sobie udział w debacie brukselskiej. Niezmiennie stoi na stanowisku jak najszybszego brexitu, zatem unijne spory i uzgodnione konkluzje właściwie go już nie obchodzą. Notabene w kwestiach klimatycznych każdy brytyjski rząd będzie w pełni popierał projekt Europejskiego Zielonego Ładu.

Brytyjczycy formalnie uczestniczyli w czwartek w wyborach, ale realnie w brexitowym plebiscycie. Jeśli zgodnie ze stabilnymi sondażami wygrała samodzielnie Partia Konserwatywna, to najpóźniej 31 stycznia 2020 r. najprawdopodobniejsfinalizuje się secesja Zjednoczonego Królestwa z Unii Europejskiej. Przy czym na razie nikt nie potrafi wiarygodnie przewidzieć, na jakich zasadach. Szczyt RE zajmie się brexitem na sesji piątkowej, kiedy będzie już wiadomo, jak silną legitymację od suwerena otrzymał Boris Johnson — to akurat korzystna strona kalendarzowej zbitki. Strony będą musiały natychmiast usiąść ponownie do stołu negocjacyjnego, nie tylko nad unijno-brytyjską umową rozwodową, lecz także nad docelową o wolnym handlu. Sytuacja zdecydowanie się skomplikuje nie tylko w razie sensacyjnej porażki konserwatystów — która londyńskim bukmacherom wydawała się wręcz niemożliwa — lecz nawet po zbyt mało zdecydowanym zwycięstwie Borisa Johnsona. Ten ostatni wariant całkiem realnie wchodził w grę, zwłaszcza po uwzględnieniu specyficznej brytyjskiej ordynacji wyborczej do Izby Gmin — większościowej w bardzo stabilnych okręgach jednomandatowych.
Dla obecnego lokatora Downing Street 10 wyprowadzenie się było/jest wręcz niewyobrażalne. Wcześniejsze wybory przeforsował przecież po to, by pod słynnym premierowskim adresem ustabilizować się i umocnić aż na pięć lat. Z list kandydatów wyeliminował partyjnych brexitosceptyków, których wolta pozbawiła go większości w parlamencie. Dlatego przynajmniej na froncie wewnętrznym będzie miał obecnie sytuację komfortową — cała reprezentacja Partii Konserwatywnej w nowej Izbie Gmin to jego drużyna. Jedyny, ale strategiczny problem to liczba parlamentarnych szabel. Gdyby okazała niewystarczająca do sprawowania rządów samodzielnie, to brexitowa telenowela — którą wszyscy są już naprawdę zmęczeni — potrwa na pewno dłużej niż do 31 stycznia…