Od 1999 r. Totalizator Sportowy utopił w kręglach ponad 60 mln zł. Choć sprawą zajmował się Urząd Kontroli Skarbowej, Najwyższa Izba Kontroli i prokuratura — winnych wciąż brak. A do worka bez dna wpadają kolejne miliony.
Sławomir Sykucki, prezes Totalizatora Sportowego (TS) w latach 1995-2000, miał pomysł. Chciał stworzyć Podatkową Grupę Kapitałową (PGK) — czyli kilka spółek zależnych, zajmujących się handlem, rozrywką etc. Cel? Zdaniem urzędników Ministerstwa Skarbu Państwa (wypowiedzieli się odrobinę poniewczasie): ograniczenie wypracowywanych przez TS zysków i odprowadzanych podatków VAT (Totalizator jako jednostka zwolniona z VAT nie może go odliczać; mógłby to robić w ramach grupy podatkowej). Efekt powołania PGK? Według NIK, do końca 2003 r. na inwestycje w trzy spółki: Służewiec Tory Wyścigów Konnych (STWK), Lotto-Merkury i Toto-Sport państwowy gigant wydał ponad 95,8 mln zł. Większość z tych pieniędzy jest nie do odzyskania. Większość z tych nie do odzyskania poszła na kręgle.
Sykucki nie chciał, by TS zamknął się w okopach tradycyjnego hazardu — gier liczbowych i loterii. Poza wyścigami konnymi (STWK) miał w głowie salony gier z automatami i bingo. W jego zamyśle miała się tym zająć spółka Toto-Sport.
Lepiej i gorzej
Ambitne plany: największe miasta w Polsce oplata sieć centrów rozrywki, w których można nie tylko pograć na automatach czy w bingo, ale i w — raczkujące dopiero w naszym kraju — kręgle. Na zamiarach się jednak skończyło. Toto-Sport zrealizował tylko jedną inwestycję: stołeczne Rodzinne Centrum Rozrywki Hulakula w budynku Biblioteki Uniwersytetu Warszawskiego; wystartowało 1 marca 2000 r.
Miało być dobrze. I głośno. Dariusz Z., ówczesny prezes Toto-Sport, chciał w Warszawie m.in. zorganizować superprestiżowy bal sylwestrowy — w RCR Hulakula ostatniego dnia 2000 r. miało bawić się ponad 3 tys. osób. Nie zdążył... Miesiąc wcześniej został odwołany. Niedługo zasiądzie na ławie oskarżonych, pod zarzutem niegospodarności przy tworzeniu RCR Hulakula. Jest podejrzany o spowodowanie w spółce około 1 mln zł strat.
Tymczasem Toto-Sport przyniósł Totalizatorowi... ponad 60 mln zł strat. Żeby to było wszystko... Wystarczy porównać dzisiejszą opinię przewodniczącego rady nadzorczej Totalizatora z tą sprzed ponad 2 lat.
W czerwcu 2002 r., tuż po tym, gdy opisaliśmy nieprawidłowości w zarządzaniu TS za czasów byłych szefów: Władysława Jamrożego i Sławomira Sykuckiego, prof. Mieczysław Przybyła mówił w „PB”:
— Praktycznie wszystkie powołane do życia spółki przynoszą straty. Mimo to utrzymamy je przy życiu, ponieważ przy sprawnym zarządzaniu mają przed sobą dobre perspektywy.
Dziś ma zupełnie inne zdanie.
— Toto-Sport jest nie do uratowania, a straty rzędu 3-3,5 mln zł rocznie będą się powtarzać — nie pozostawia wątpliwości.
Co do jednego zdania nie zmienia:
— Nie wiem, co przyświecało pomysłodawcom Toto-Sportu, ale na pewno nie miało to nic wspólnego z rachunkiem ekonomicznym. Do tej inwestycji nie powinno dojść i ktoś powinien za nią odpowiedzieć!
Prokuratorski sznyt
Takiej pewności nie ma jednak Prokuratura Okręgowa w Warszawie. Od prawie 3 lat prowadzi śledztwo (zaczęło się od kontroli UKS) w sprawie niegospodarności w przypadku inwestycji w Toto-Sport i wyrządzenia tym — przez zarząd TS, kierowany przez Sławomira Sykuckiego — szkody wysokości co najmniej 26,8 mln zł. Trzy lata to jednak — jak się okazuje — za mało. Prokurator prowadzący sprawę przed kilkoma dniami wystąpił do przełożonych o przedłużenie śledztwa o trzy miesiące.
— Potrzebujemy tego czasu na przeprowadzenie wniosków dowodowych, zleconych nam przez prokuraturę apelacyjną — wyjaśnia Maciej Kujawski, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie.
W marcu 2004 r. stołeczna prokuratura apelacyjna uchyliła postanowienie o umorzeniu śledztwa, wydane jeszcze w czerwcu 2003 r. przez „okręgówkę”, nakazując jej jednocześnie m.in. przesłuchanie ponad 50 świadków.
— Niemal od początku prokurator prowadzący uznawał, że straty, które przyniosła TS inwestycja w Toto-Sport, mieszczą się w granicach ryzyka gospodarczego. Ale doszedł do tego bez powołania biegłych! W uzasadnieniu decyzji o umorzeniu z czerwca 2003 r. pisze m.in.: „Zmiany ustawowe i personalne w TS spowodowały, że przedsięwzięcie nie powiodło się”, co jest lapidarnym streszczeniem argumentacji Sławomira Sykuckiego — słychać rozżalone głosy w TS.
I jeszcze:
— A przecież w lipcu 2003 r. do Sądu Rejonowego dla Warszawy-Śródmieścia trafił akt oskarżenia przeciwko Dariuszowi Z., byłemu prezesowi Toto-Sport. Nasuwa się wniosek, że decyzja prokuratury o tym, czy postępowanie umorzyć, czy wnieść akt oskarżenia, zależy od tego, o jakie osoby chodzi — przedstawiciele TS sugerują znaczenie wpływów Sławomira Sykuckiego.
Elektroliza maślanki
Dwa lata temu w „PB” Sykucki podkreślał, że problemy Toto-Sport wynikają ze zmian ustawodawczych. Kiedy podpisywał umowę z Fundacją Uniwersytetu Warszawskiego na dzierżawę powierzchni pod centrum Hulakula, ustawa o grach losowych i jej przygotowywana nowelizacja pozwalały, by — prócz działającej tam kręgielni — powstały także salon gier na automatach i salon bingo.
Nic z tego nie wyszło, bo w ostatnim momencie zmieniono zapisy nowelizacji ustawy o grach. Nowe zasady zakazały TS prowadzić takie salony. W efekcie przedsięwzięcie pozbawiono dwóch z trzech filarów. Według ówczesnych wypowiedzi Sykuckiego, koszty Toto-Sport byłyby niższe, gdyby zawiązała się grupa kapitałowa. Wyniki tej spółki byłyby też o wiele lepsze, gdyby wykorzystano możliwości promocji RCR Hulakula, jakie daje sieć 500 kolektur Totalizatora w Warszawie. Tymczasem TS odwrócił się od Toto-Sport — i nic dziwnego, że tory bowlingowe wykorzystywano w nadzwyczaj niewielkim zakresie (około 15 proc.) — w stopniu znacznie mniejszym niż tuż po starcie. Czy dzisiaj Sławomir Sykucki były prezes TS utrzymuje tę wersję? Tak, lecz zaczynają mu puszczać nerwy, bo — jak mówi — „ma już dość tego kopania po jajach!”
— Panie Prezesie, temat: Toto-Sport... Rozmawiamy czy wyłączyć dyktafon?
— Rozmawiamy — decyduje.
I zaczyna:
— Nie mogę odpowiadać za to, że po 4 latach im nie idzie!
Dobitnie podkreśla, że w Hulakula wszystko miało się znaleźć w Podatkowej Grupie Kapitałowej. Na tym terenie miały działać gra telewizyjna, salony automatów i bingo. Szkopuł w tym, że jego program nigdy nie został zrealizowany. On sam nie zarządzał ani jednego dnia otwartym już obiektem...
— Otworzyłem — i zostałem zwolniony. Ale informowałem ministra skarbu, że ta cała inwestycja się rozpadnie, jeśli spółka nie będzie miała charakteru hazardowego. Nikt nie chciał mnie słuchać. Przecież tam w zarządzie zasiadał facet, który przez całe życie zajmował się elektrolizą maślanki — no to wie pan...
— Ale w Totalizatorze były trzy kontrole NIK — i każda wykazuje nieprawidłowości w Toto-Sport za pańskiej kadencji! Na przykład nadmiar wynajętej powierzchni...
— Święty nie jestem... Popełniłem kilka błędów. Ale kiedy odchodziłem, miałem oferty na całą powierzchnię! Nie mogę się z tym zgodzić... Jak pan chce, to pokażę stosowne dokumenty, bo w Totalizatorze połowy dokumentów nie ma, połowy analiz! Jak odchodziłem, przekazałem Jamrożemu wszystkie papiery. A kiedy odwołali Jamrożego, to go przecież w ogóle nie wpuścili do budynku. Jego ludzi też! Nikt nikomu nie przekazywał żadnych dokumentów. Przecież tam się wtedy cuda działy! Szafy pancerne pruli! I wie pan, że oni mnie dzisiaj pytają, gdzie się podziały papiery? Wszystko mam, jestem przygotowany facet. Ale oryginały powinny być u nich. Powiem tylko tyle: przecież nie zrobiłem tego bez wiedzy ministra skarbu! Na wszystko miałem zgodę, wszystko na piśmie. Jak będzie trzeba, pokażę! — wykrzykuje były prezes TS.
Po chwili uspokaja się:
— Ale niech się chłopaki nie boją, ktoś chce od nich kupić tę inwestycję...
Nie chce jednak zdradzić, kto i za ile — zobowiązał się, że nikomu nie powie. W Totalizatorze Sportowym też raczej niechętnie się o tym mówi. Coś jednak jest na rzeczy, bo na pytanie: „Kto chce kupić Hulakula?” w TS można usłyszeć: Jak to kto? Sykucki! Podstawił „ubeka” i udają tajemniczych inwestorów!
Sławomir Sykucki, słysząc takie rewelacje, dostaje białej gorączki:
— Oni już chyba do reszty powariowali! Jakie moje pieniądze?! Jaki „ubek”? To młody gość, jeździ po całej Polsce i skupuje kręgielnie. Znam go, sam do mnie przyszedł, bo się na tym znam! I tyle! — piekli się eks-prezes Totalizatora Sportowego.
Brak strategii
Według naszych informacji śledztwo zostałoby umorzone po raz drugi, gdyby nie Najwyższa Izba Kontroli. Od 2002 r. inwestycje Totalizatora w spółki zależne znalazły się pod jej lupą aż trzy razy.
Początkowo NIK podchodziła do działalności Sławomira Sykuckiego bardzo pobłażliwie, nie doszukując się w stworzeniu Podatkowej Grupy Kapitałowej żadnych nieprawidłowości. Kontrolerzy NIK uznawali za słuszne tłumaczenia byłego szefa TS, że powodem strat, powstałych wskutek powołania spółek zależnych, było odwołanie go ze stanowiska i zmiany w ustawie o grach losowych. Taki był efekt pierwszej kontroli (pisaliśmy o niej w „PB”). Wyniki drugiej i trzeciej (z 2004 r.) okazały się jednak zupełnie inne. Konkluzja? Można ją wyczytać z zawiadomienia do prokuratury, przeciwko zarządowi, kierowanemu przez Sławomira Sykuckiego: „Bez uzasadnienia i nie dysponując wiarygodną analizą przeprowadzonej inwestycji w RCR Hulakula (...), dobrowolnie udzielano spółce zależnej Toto-Sport poręczeń i gwarancji bez zabezpieczenia interesów TS, powodując (...) powstanie szkody majątkowej w kwocie nie mniejszej niż 17,6 mln zł”.
— Ten dokument dołączono do akt prowadzonego już śledztwa. I mimo że straty, wyliczone przez izbę są niższe niż te, o których mówią obecne władze TS, to nie można już śledztwa ponownie, ot tak, umorzyć — wyjaśnia nasz informator, zbliżony do prokuratury.
We wnioskach pokontrolnych NIK zarzuciła urzędującemu zarządowi TS brak strategii postępowania ze spółkami zależnymi, w szczególności Toto-Sport.
Najpierw trzeba opracować model, w jakim w przyszłości będzie działać ta spółka, a potem ją dokapitalizowywać. Tymczasem Totalizator robi odwrotnie: wydaje kolejne pieniądze, nie bardzo wiedząc, w jakim celu — twierdzą kontrolerzy NIK.
A trochę się tych pieniędzy uzbierało... Do końca 2003 r. TS wyasygnował na Toto-Sport 52,9 mln zł. I to tylko bezpośrednio! 12,1 mln zł kosztowała Totalizator inna spółka zależna — Lotto-Merkury. Spora część i tych pieniędzy w rzeczywistości utonęła w Toto-Sport. W 2002 r. Lotto-Merkury (zajmuje się obsługą loterii organizowanych przez TS i zarządza jego taborem samochodowym) stało się bowiem właścicielem urządzeń, znajdujących się na wyposażeniu RCR Hulakula. Efekt tego zabiegu? Jeszcze w 2001 r. Lotto-Merkury osiągnęło niewielki zysk, w 2002 r. była już strata (1,8 mln zł), która zwiększyła się w 2003 r. do 2,3 mln zł. W samym 2003 r. Toto-Sport (łącznie ze swoją stratą — 4,9 mln zł) „kosztował” Totalizator łącznie 7,2 mln zł.
Ciemno i nisko
Myli się jednak ten, komu się wydaje, że Totalizatorowi Sportowemu nie zależy na całkowitym uporządkowaniu problemów z Hulakula. Zarząd spółki chciałby tego bardzo, ale po prostu nie może... Przede wszystkim ma związane ręce — umową najmu podpisaną z Fundacją Uniwersytetu Warszawskiego (obowiązuje do czerwca 2009 r.). Co prawda ten koszt jest sukcesywnie niwelowany — w latach 2002-03 czynsz spadł z 13 USD/mkw do 2,8 USD/mkw.! Od 1 sierpnia 2004 r. stawka obniżyła się do 2 USD/mkw.! A do końca trwania umowy oszczędności z tego tytułu mają sięgnąć 9 mln USD. Te wszystkie zabiegi nie na wiele się jednak zdają.
Doktor Mirosław Roguski, prezes zarządu Totalizatora Sportowego, tłumaczy, że od 2 lat TS jest zorganizowany w grupie finansowej i obowiązuje go bilans skonsolidowany.
— To dla mnie problem, bo dziś Toto-Sport traci kodeksowe możliwości utrzymania się. Lada chwila może runąć. Ma już kapitał tak wielki, jak polski bank, bo do niedawna robiliśmy takie operacje, że pokrywaliśmy za nich należności w uniwersytecie, po czym zamieniliśmy to na udziały... — wyjawia Roguski.
By wybrnąć z impasu, zaproponował w Ministerstwie Skarbu wchłonięcie zabójczej spółki do Totalizatora — „by przestać płacić i powiedzieć: wyczerpały się możliwości”.
— I teraz — jeśli do tego dojdzie — to i tak mamy dylemat: albo będziemy musieli to zamknąć, a więc zapłacić dodatkowo kilkanaście milionów złotych uniwersytetowi i ponieść koszty likwidacji tej spółki, albo to całe centrum przejmujemy na własny rachunek. Wtedy nie płacimy jednorazowo, lecz do końca umowy próbujemy zmniejszać koszty... Dla mnie to — w pewnym stopniu — zysk, bo nie wykładam pieniędzy jednorazowo i mogę realizować w tym centrum swe działania marketingowe. Tak czy inaczej: wszystko byłoby w naszym budżecie, czyli na zewnątrz nie widać straty! — wyjaśnia doktor Roguski.
Tymczasem — zdaniem kontrolerów z NIK — Totalizator winien rozważyć likwidację Toto-Sport.
— Jeśli nie będą płacić, narażą się na długotrwały i kosztowny spór sądowy z Fundacją UW i roszczenia wysokości około 20 mln zł — mówi jeden z nich.
W planach pracy na najbliższe posiedzenia rady nadzorczej TS (podobnie jak na prawie wszystkich ostatnich) znalazł się punkt, dotyczący sytuacji w Toto-Sport. I jak wieść gminna niesie — jak poprzednio — wiążące decyzje raczej w tej sprawie nie zapadną.
— Myślę, że potrzeba spotkania rektora UW, kogoś z fundacji, mnie, prezesa TS i kogoś z MSP. Kompromis trzeba będzie osiągnąć. Pewnie zlikwidować spółkę, wypłacając Fundacji UW rekompensatę. Na pewno trzeba się dogadać... — nie ma wątpliwości Mieczysław Przybyła.
Może być jednak ciężko.
— Rektor Uniwersytetu Warszawskiego, napisał pismo do Totalizatora, że ten rodzaj działalności wrósł w BUW, a studenci chwalą sobie hulające kule. I tak naprawdę to nici z porozumienia, bo i FUW, i UW są niechętne wszelkim rozmowom. Gdzie znajdą lepszego najemcę, jeżeli w ogóle znajdą? Przecież tam jest ciemno i nisko! — mówi nasz informator, z kręgów zbliżonych do uniwersytetu.


