TP SA straciła 400 tys. klientów

Dawid Tokarz
opublikowano: 2001-11-12 00:00

Trwająca od początku lat 90. liberalizacja rynku lokalnych połączeń telekomunikacyjnych na razie nie przynosi spodziewanego efektu. Rynek wciąż w ponad 90 proc. kontrolowany jest przez TP SA, jednocześnie tkwiąc w stagnacji. W tym roku liczba nowo przyłączonych linii będzie najniższa od blisko 10 lat.

Przyjęty w Polsce sposób liberalizacji rynku telefonii strefowej do tej pory nie zmienił zasadniczo sytuacji rynkowej. Mimo że pierwsi niezależni operatorzy lokalni pojawili się w Polsce już blisko 10 lat temu, wciąż około 94 proc. rynku okupuje Telekomunikacja Polska.

Fiasko!

— O fiasku procesu liberalizacji zdecydował sposób jego przeprowadzenia. W pierwszym etapie niezależnym operatorom umożliwiono działalność tylko na terenach słabo zurbanizowanych, nieatrakcyjnych pod względem biznesowym, gdzie musieli ponosić duże nakłady inwestycyjne, których rentowność jest niewielka i rozłożona na lata. Temu przez cały czas towarzyszyły różne formy ochrony monopolisty — twierdzi Jolanta Ciesielska, rzecznik Netii.

Jarosław Janiszewski, prezes Telefonii Lokalnej dodaje, że dużym błędem było odwrócenie kolejności działań liberalizacyjnych. W Polsce demonopolizacja objęła najpierw rynek lokalny, a później połączenia międzymiastowe i (w perspektywie 1 stycznia 2003 r.) obejmie międzynarodowe, podczas gdy w większości krajów było odwrotnie.

— Na to wszystko nałożyła się postawa TP SA, która przekroczyła wszelkie granice — nie tylko obrony koniecznej, ale i zdrowego rozsądku. Jak inaczej mówić o tym, skoro posiadając ponad 90 proc. rynku, TP SA składa odwołanie od decyzji prezesa URT, uznającej ją za podmiot dominujący — nie kryje wzburzenia szef jednego z większych niezależnych operatorów.

— Złożyliśmy odwołanie, ale nie dotyczy ono kwestii merytorycznej — czy zajmujemy pozycję dominującą czy nie. Nasze zażalenie argumentujemy m.in. tym, że nie jesteśmy uznani za operatora publicznego, a to powinno poprzedzić uznanie nas za podmiot dominujący — od-powiada Michał Potocki, rzecznik TP SA.

Śpiący operator

Niezależni operatorzy zgodnym chórem twierdzą, że najbardziej brakuje im sprawnego regulatora. Funkcjonujący od roku Urząd Regulacji Telekomunikacji jak na razie nie spełnia pokładanych w nim nadziei. Mimo to szefowie największych spółek wierzą, że teraz, gdy już organy państwowe nie muszą dbać o zachęcanie inwestorów do zakupu TP SA poprzez zapewnienie utrzymania jej uprzywilejowanej pozycji, postawa URT i innych podmiotów zmieni się. Jednak ostatnie zawirowania personalne wokół URT nie wróżą dobrze w tej kwestii.

TP SA — słabo

Polski wskaźnik penetracji telefonii stacjonarnej na poziomie około 29 proc. należy do najniższych w Europie. Nic nie wskazuje niestety na to, żeby w najbliższym czasie znacząco się zmienił. W pierwszych sześciu miesiącach 2001 r. liczba abonentów Telekomunikacji Polskiej zwiększyła się zaledwie o 81,5 tys. (wzrost o 0,8 proc.). To najgorszy wynik od blisko 10 lat. Michał Potocki taki stan tłumaczy spowolnieniem gospodarczym, które sprawia, że rośnie liczba osób nie płacących rachunków i odłączanych od sieci. Jednak nie jest to jedyny powód. Według informacji podanych przez Zenona Komara, doradcy jednego z członków zarządu TP SA, tylko 28 proc. spośród 400 tys. abonentów, których TP SA straciła w ciągu pierwszych ośmiu miesięcy 2001 r., zostało odłączonych. Kolejne 20 proc. zrezygnowało z powodów finansowych. Nie wiadomo, jak duży odsetek stanowią klienci, którzy zrezygnowali z usług TP SA na rzecz operatorów komórkowych. Sama PTC oficjalnie stwierdziła, że dzięki intensywnej akcji promocyjnej chce odebrać TP SA 1 mln klientów.

— Nie sądzę, żeby zjawisko transferu klientów do operatorów komórkowych odgrywało znaczącą rolę. Ich ceny abonamentu mogą być niższe, ale rozmowy pozostają dużo droższe. Co do planów Ery — na pewno im się to nie udało i na pewno nie uda — ocenia Michał Potocki.

Reszta — słabo

Największy rodzimy telekom niezależny — Netia przez sześć pierwszych miesięcy 2001 r. zwiększył liczbę abonentów o 32,2 tys. (wzrost o 10 proc.). Jolanta Ciesielska przyznaje, że taki wynik to m. in. efekt kiepskiego wizerunku firmy w ostatnim czasie.

— Ale nie tylko. Powodów jest wiele — choćby dekoniunktura gospodarcza, mająca wpływ na sytuację finansową firm i klientów indywidualnych, również to, że ostatnio po raz pierwszy w swojej historii zaczęliśmy odłączać naszych dłużników — mówi Jolanta Ciesielska.

Niezbyt imponujący wynik osiągnęły także spółki telefonii stacjonarnej Elektrim Telekomunikacja. W ciągu sześciu miesięcy liczba ich abonentów zwiększyła się o 14 tys. (wzrost o 19,2 proc.).

— Od końca 2000 roku trwał proces pozyskiwania strategicznego inwestora dla spółek telefonii stacjonarnej grupy Elektrim. Naturalną konsekwencją było spowolnienie procesu inwestycyjnego, a co za tym idzie — niewielki przyrost liczby abonentów — tłumaczy Paulina Kamyk z Elektrimu Telekomunikacja.

Według niej, do końca roku nowy inwestor ET—Viviendi opracuje strategię, która zdynamizuje funkcjonowanie spółek telefonii stacjonarnej i zintegruje ich działanie ze spółkami telewizji kablowej.

Słabo, ale...

Chlubnym wyjątkiem potwierdzającym smutną regułę zdaje się być Telefonia Lokalna. W jej przypadku przyłączenia netto w I półroczu wyniosły 85,1 tys. (wzrost aż o 72,4 proc.). Na koniec roku, zgodnie z planami władz spółki, TL ma mieć 250 tys. abonentów.

W tym roku liczba abonentów telefonii stacjonarnej zwiększy się najprawdopodobniej o mniej niż 500 tys., co będzie wynikiem najgorszym od dekady.

— Zmniejszamy tempo przyłączeń, co jest wynikiem tego, że zdecydowana większość terenów, które pozostały do przyłączenia to tereny wiejskie i słabo zurbanizowane. Trzeba tam ponosić kolosalne nakłady inwestycyjne, nieproporcjonalne do późniejszych efektów — mówi Michał Potocki z TP SA.

W leśnej głuszy

Podejście do telefonizacji terenów słabo zurbanizowanych to jedna z bardzo niewielu kwestii, w których z TP SA zgadzają się operatorzy niezależni. Od jakiegoś czasu toczą oni walkę o zamianę opłat koncesyjnych na inwestycje w infrastrukturę. Zaznaczają jednak, że nie zgodzą się na obligatoryjne przeprowadzanie tych inwestycji na terenach słabo zurbanizowanych.

O mizerii na rynku telefonii stacjonarnej świadczy także to, że aż 60 proc. z 57 wydanych koncesji pozostaje niewykorzystanych. Jeśli weźmie się pod uwagę, że nawet funkcjonujący operatorzy także mają ogromne problemy z finansowaniem, to niewykluczone jest, że już niedługo kolejne spółki podążą śladem PTO, które jeszcze w ubiegłym roku było trzecim największym operatorem telefonii stacjonarnej, a obecnie jest bankrutem.