Transakcje będą chełmońskie

Weronika KosmalaWeronika Kosmala
opublikowano: 2015-12-02 22:00

Kalendarz najbliższych warszawskich aukcji jest tak nasycony, że — tłumacząc szybko na język korporacji — „kejsy” są ważne, a „dedlajny” krótkie

Jeśli któregoś z inwestorów w świąteczny nastrój nie wprowadził jeszcze brokatowy wystrój galerii handlowych, koniecznie powinien wygospodarować chwilę na przejrzenie grudniowych katalogów. Od Gwiazdki dzieli nas jeszcze co prawda trochę czasu, ale licytacje wyjątkowych zbiorów sztuki dawnej wcale nie są jakoś specjalnie rozłożone — pierwszą z wieczornych aukcji zaplanowano w Desie Unicum na czwartek 3 grudnia, kolejną w Agrze- -Art na niedzielę 6 grudnia, a wystawione przez Polswiss Art obiekty pójdą pod młotek 8 grudnia, czyli we wtorek. Przedświąteczne zagęszczenie takich wydarzeń tłumaczyło się zwykle regułą sezonowości rynku sztuki, według której największe obroty generowane byłyby zimą, natomiast latem domy aukcyjne mogłyby mieć puste ściany. Przyglądając się jednak temu, jak bogate są aktualne katalogi, można przypuszczać, że uwaga inwestorów rozproszona będzie pomiędzy tyle elementów, że może się okazać, że wiele z wartościowych obiektów nie zostanie dostrzeżonych. W ramach projektu domy aukcyjne przydzieliły nam więc trzy „taski” — wszystkie priorytetowe i na tzw. asapie.

Powrót Zachodu

Pozycja, której chyba nawet nie dałoby się przegapić, licytowana będzie w niedzielę od progu 700 tys. zł, przy czym zachowawcza estymacja mieści się w przedziale 800 tys. — 1,2 mln zł. Sugestia, że „Zachód słońca na błotach” może osiągnąć wynik rekordowy, nie musi być jednak podyktowana samym wzruszeniem tym widokiem, bo praca oceniana jest przez znawców jako obraz niezaprzeczalnie muzealnej klasy. Datowany na 1900 r. pejzaż Józefa Chełmońskiego przedstawia szeroko rozlane wody poleskiej rzeki Styr, w których poza zawieszonym nad wysokim horyzontem niebem odbija się stojący na brzegu rozlewiska stóg z przysiadłym na nim bocianem. Zatrzymane w obrazie popołudniowe światło rozjaśniało przez jakiś czas ściany warszawskiego mieszkania pierwszego właściciela, dr Samuela Goldflama, ale później wybitny neurolog postanowił przekazać ogromne zbiory wspieranemu m.in. przez Einsteina czy Freuda, a powstającemu w Jerozolimie, żydowskiemu uniwersytetowi. W latach 40. obszar ten zamienił się jednak w enklawę obleganą przez Arabów i, z chęci uchronienia obrazu przed zniszczeniem, obiekt sprzedano prywatnym kolekcjonerom, szczególnie że jego tematyka niekoniecznie wpisywała się w charakter kultury żydowskiej. Istotny dla badaczy dorobku malarza pejzaż pozostawał prawdopodobnie na terenie Izraela i, dopiero po 80. latach poszukiwania, powrócił za pośrednictwem niemieckiej galerii do Polski. Poza niedzielną licytacją, którą uznać można więc za kulturowe wydarzenie, płótna słynnego realisty znaleźć można też w pozostałych katalogach, przy czym jedno również przedstawia gładkie wody, na których miękko rozkłada się pomarańczowofioletowa poświata, a drugie, wręcz przeciwnie — rozpędzone w surowym i ponurym krajobrazie zaprzęgnięte konie.

Akademickie multikulti

Zgodnie z zasadami tzw. akademików, malowanie tego, jak wyraźnie uproszczona sylwetka bociana odbija się w płasko potraktowanej wodzie, byłoby prawdopodobnie marnowaniem farby. W malarstwie akademickim, które powstawało jeszcze pod koniec XIX w., zachowywana była bardzo sztywna hierarchia tematów, wśród których za najwznioślejsze i godne wielkich formatów przyjęte były te historyczne i z mitologii, a pejzaże właśnie, razem z portretami i martwymi naturami, stanowiły gorszą kategorię. Dobrym przykładem obiektu z tego nurtu jest mierzące 2,5 metra płótno Wilhelma Kotarbińskiego, którego licytację zaplanowano na czwartek, a przedział estymacji zamknięto na poziomie 1,2 mln zł. Kompozycję tworzą dwie kobiety, które w otoczeniu starożytnej architektury słuchają muzyka grającego na harfie — przy czym panie mają na sobie grecko-rzymskie antyczne stroje, a harfista egipskie szaty. Delikatne multikulturowe niespójności akademicy rekompensowali odbiorcom wypracowanym do perfekcji warsztatem. Za mistrza gładkiego wykończenia powierzchni płótna — które określa się jako „fini” — i niezwykle starannie oddanego, migotliwego detalu, uznaje się natomiast obecnego w niedzielnym katalogu Władysława Czachórskiego. Datowane na 1890 r. „Oglądanie klejnotów” licytowane będzie od 900 tys. zł, a jego przewidywana cena mieści się w przedziale 1-1,3 mln zł. Trudno się jednak dziwić, że pracownię Czachórskiego w ciągu roku opuszczało zaledwie kilka takich obrazów, skoro nawet światło rozkładające się na fakturze mięsistej tkaniny widocznej w tle kotary oddawane było pracochłonną metodą tzw. laserunków, czyli wielokrotnie nakładanych na siebie cienkich półprzezroczystych warstw farby.

— Chociaż z uwagi na niewymagającą tematykę malarstwo Czachórskiego uznawane było za dosyć salonowe, praca jest przykładem bezsprzecznie perfekcyjnego, czasochłonnego warsztatu. Samo inwestowanie w sztukę dawną też nie powinno się raczej wiązać z pośpiechem, bo ceny w tej kategorii rosną stosunkowo powoli, ale bardzo stabilnie — komentuje Konrad Szukalski, wiceprezes domu aukcyjnego Agra-Art, który prezentowane w katalogu obrazy porównuje do obligacji emitentów, którym zwykle ufa się najbardziej. Damy z akademickiego płótna, wystrojone w wykończone białą koronką suknie z atłasu, również nie wyglądają, jakby jakikolwiek „dedlajn” mógł je ponaglać — wybieranie biżuterii odbywa się więc w tym ciepłym wnętrzu na podobnych zasadach, co udane wybory kolekcjonerów — spokojnie i bez ryzyka, nawet jeśli przy ograniczonym czasie miałoby to w biurowym slangu oznaczać „multitasking”.