Kodeks wyborczy w art. 120 nakazuje spółce akcyjnej Telewizja Polska (gdy był uchwalany nikt nie wyobrażał sobie kategorii „TVP w likwidacji”) obowiązek przeprowadzenia debat przedwyborczych pomiędzy zarejestrowanymi kandydatami na prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej. Kodeksowa liczba mnoga otwiera warianty interpretacyjne, możliwe są np. dwie czy trzy urzędowe debaty przed pierwszą turą wyborów lub po jednej przed każdą turą. Notabene w sprawie liczby głosowań rozwierają się nożyce zapisów formalnych oraz prozy życia. Druga tura głosowania 1 czerwca 2025 r. jest z arytmetycznej definicji tzw. oczywistą oczywistością, ale kodeks nakazuje mówić o niej jedynie „ewentualna”. Faktycznie zaistnieje w obiegu publicznym dopiero w niedzielę, 18 maja o godzinie 21.01, gdy telewizje podadzą wyniki z badań exit polls. Prawnie zaś jeszcze później, gdy ukaże się obwieszczenie Państwowej Komisji Wyborczej z wynikami pierwszego głosowania, spodziewane w poniedziałek, 19 maja wieczorem. Wypada przypomnieć, że w dziejach III Rzeczypospolitej Polskiej wybory powszechne prezydenta skończyły się na jednej turze tylko raz w 2000 r., gdy reelekcję uzyskał Aleksander Kwaśniewski. Przyczyną jego sukcesu – nie że zdobył bardzo pewnie drugą kadencję, lecz że dokonał tego od razu za pierwszym podejściem – było niepojęte do dzisiaj niewystawienie kandydata prezydenckiego przez silną wtedy, współrządzącą Unię Wolności.
W XXI wieku pokrzykiwanie „pierwsza tura” na prezydenckich wiecach wyborczych to już tylko mrzonka pokrzykujących. W 2020 r. słychać było taką niedorzeczność często skandowaną przez zwolenników Andrzeja Dudy, obecnie zaś trafia się sporadycznie zwolennikom Rafała Trzaskowskiego. Przyczyny wyborczego nakręcania się arytmetycznym absurdem trudno wytłumaczyć. Zdumiewa również liczba kandydatów, którzy mocarstwowo, ale tylko werbalnie – bo bez realnego wsparcia sondażowego – widzą siebie w drugiej turze. Nie przyjmują do wiadomości, że mieści się w niej nawet nie całe podium pierwszego głosowania, jedynie lider i wicelider.
Bez względu na sondaże wszyscy kandydaci pozostają oczywiście równi stanem aż do godziny 21 w najbliższą niedzielę. Liczba 13 chętnych do zdobycia prezydentury to wyrównany rekord III Rzeczypospolitej Polskiej z 1995 r., czyli sprzed trzech dekad. We wszystkich późniejszych wyborach liczba zrejestrowanych kandydatów zawsze była dwucyfrowa, ale w przedziale 10-12. Ostatnio, w latach 2015 i 2020, mieliśmy w pierwszej turze na kartach wyborczych po 11. A zatem tegoroczna stawka uczestników wyścigu do pałacu nie odbiega od arytmetycznej normy.
Największą wartością poniedziałkowej debaty w siedzibie TVP była okoliczność, że wzięła w niej udział cała trzynastka. Uczestnictwo w darmowych prezentacjach telewizyjnych nie zawsze bywało oczywistością. Na przykład w 2015 r. urzędujący prezydent Bronisław Komorowski demonstracyjnie odmówił udziału w kodeksowej debacie wszystkich 11 kandydatów przed pierwszą turą, zmierzył się dopiero w pojedynku z Andrzejem Dudą przed drugą. Po tamtej nauczce w 2020 r. urzędujący prezydent Andrzej Duda zwyczajnie uczestniczył w pierwszej debacie jako jeden z formalnie równych 11 rywali, natomiast późniejszy jego pojedynek z Rafałem Trzaskowskim nie doszedł do skutku. Przed drugą turą zaprezentowali się wyborcom odrębnie, jeden w Końskich, drugi w Lesznie.
Kodeksowa debata 12 maja była długa, ale na pewno nie nudna. Wyborcy najbardziej zapamiętali konfrontacyjne tzw. pytania wzajemne oraz swobodne wypowiedzi. Generalną największą ułomnością debaty było niemal całkowite pominięcie przez kandydatów stanu finansów publicznych, nawet przez tych zajmujących obecnie stanowiska związane z wydawaniem budżetowych pieniędzy. Poza tym powtórzyło się zjawisko znane z całej długiej kampanii – oderwanie argumentów od konstytucyjnych realnych uprawnień i możliwości prezydenta RP.
Wspólnym lejtmotywem jedenastu kandydatów było pragnienie rozbicia duopolu Platformy/Koalicji Obywatelskiej oraz Prawa i Sprawiedliwości. W wyborach prezydenckich jego symbolami są postaci Rafała Trzaskowskiego i Karola Nawrockiego. Gdyby przeanalizować na chłodno samą poniedziałkową debatę w TVP, delegaci dwóch największych partii absolutnie nie zaprezentowali się jako lepsi od kandydackiego planktonu. Sondaże minimalnie drgają, ale generalnie są jednak stabilne i 18 maja to właśnie oni zakwalifikują się do drugiej tury. Finalnym akcentem debaty było przekazanie przez Trzaskowskiego – który złamał zakaz wykorzystywania na wizji jakichkolwiek gadżetów! – Nawrockiemu koperty z jakąś tajemniczą propozycją nie do odrzucenia. Aż strach się bać, jak przebiegnie ich telewizyjny pojedynek przed drugą turą, jeśli… w ogóle do niego dojdzie.