Unia ma nieciekawe oferty pracy
Reforma systemu zatrudnienia oraz walka z bezrobociem już od dłuższego czasu spędzają sen z powiek zarówno urzędnikom w Brukseli, jak i politykom poszczególnych państw członkowskich. I jedni, i drudzy, czujni, zwarci i gotowi, wszelkimi możliwymi sposobami bronią swoich rynków pracy przed tanią i na dodatek nie wykwalifikowaną siłą roboczą z zewnątrz.
Motorem całej akcji są Niemcy i Austria, które przejęły na siebie obowiązek ocalenia Europy przed zalewem pracowników z państw kandydujących, kiedy te zostaną już członkami Unii. Ciekawe jest jednak to, że pracodawcy z obu tych krajów już teraz sygnalizują potrzebę zatrudnienia większej liczby robotników z Europy Środkowej i Wschodniej. Decydenci zdają się tego nie zauważać. Sytuacja na pewno się nie poprawi, kiedy za kilka lat Europa Zachodnia znajdzie się w tzw. dołku demograficznym. Tylko że wtedy, Polacy – wcześniej potraktowani jako obywatele drugiej kategorii – być może nie będą chcieli odpowiadać na spóźnione zaproszenie.
Tymczasem w negocjacjach z Polską oraz innymi kandydatami Unia proponuje wprowadzenie kilkuletnich obostrzeń w przepływie siły roboczej. Na pocieszenie jednak możemy mieć przywilej pierwszeństwa wśród innych aspirantów do korzystania z tzw. zielonej karty. Nie cieszmy się jednak zbytnio z tej — na razie — nieformalnej propozycji. Unia bowiem nie rozdaje bezinteresownie prezentów.
Precyzując grupę osób, które mogłyby korzystać z unijnej oferty Bruksela ogranicza się bowiem do informatyków oraz lekarzy. Są to dokładnie te grupy zawodowe, które niektóre państwa członkowskie, w tym przede wszystkim Niemcy, już od dłuższego czasu starają się do siebie zwabić. Na razie jednak z marnymi efektami.