Jeszcze niedawno polscy politycy otwierali rynek budowlany dla firm z całego świata, wprowadzając w prawie zamówień publicznych zmiany pozwalające wykonawcom legitymować się doświadczeniem i potencjałem… podwykonawców. W efekcie na polskich budowach zagościło mnóstwo firm-teczek: bez sprzętu, bez robotników i, co najgorsze, bez pieniędzy na realizację nierentownych zleceń.
— Konieczne jest więc wprowadzenie przepisów, które pozwolą lepiej weryfikować potencjał wykonawców. Prowadzimy w tej sprawie konsultacje z Urzędem Zamówień Publicznych (UZP) — podkreśla Patrycja Wolińska- Bartkiewicz, wiceminister transportu.
Zrób to sam
UZP właśnie przedstawił propozycje zmian w prawie zamówień publicznych, które wzmocnią kontrolę zamawiających nad generalnymi wykonawcami. „Zamawiający będzie mógł zastrzec obowiązek wykonania przez samego wykonawcę kluczowych części zamówienia na roboty budowlane lub usługi (…) Wykonawca w zakresie dotyczącym zastrzeżonej przez zamawiającego części zamówienia nie będzie mógł polegać na zasobach innych podmiotów” — napisano w uzasadnieniu do nowelizacji ustawy. Nowy przepis wyeliminuje firmy-teczki, ale uderza także w wykonawców działających od wielu lat.
— Wielu wykonawców od lat współpracuje z podwykonawcami, nie budując we własnych strukturach działów do realizacji specjalistycznych robót. Do tej pory ten układ się sprawdzał — mówi Marek Michałowski, szef rady nadzorczej Budimeksu i prezes Polskiego Związku Pracodawców Budownictwa. Przepis mocno przetrzebi konkurencję, więc w efekcie mogą wzrosnąć ceny.
Umowy do kontroli
Urzędnicy chcą mieć także większą kontrolę nad współpracą generalnych wykonawców z podwykonawcami. Zarzucają tym pierwszym, że drenują portfele drugich, nie płacąc na czas. Dlatego też w nowelizacji UZP proponuje, by zamawiający miał wgląd w umowy wykonawców z podwykonawcami, a nawet by już na etapie składania wniosków generalni wykonawcy podawali nazwy firm, z którymi będą współpracować przy realizacji kontraktu.
— To jakiś absurd. Przecież realizacja kontraktu trwa 2-3 lata i na starcie przetargu trudno określić, który podwykonawca będzie realizował roboty przewidziane do realizacji w końcowej fazie zamówienia — mówi Marek Michałowski.
Zamawiający liczą, że mając kontrolę nad umowami wykonawców z kontrahentami, będą mogli sami płacić podwykonawcom w razie niewypłacalności ich zleceniodawców. Już dziś Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad (GDDKiA) płaci bezpośrednio podwykonawcom, ale tylko tym, z którymi wykonawcy mają
umowy. Część małych firm pracuje przy budowie dróg na czarno i w razie opóźnień w płatnościach od wykonawców na pieniądze od GDDKiA nie mają co liczyć. Konrad Jaskóła, prezes Polimeksu- Mostostalu, podkreśla jednak, że nadmierna ingerencja urzędników w relacje z podwykonawcami i możliwość bezpośredniego płacenia kontrahentom pozbawiają generalnych wykonawców kontroli nad jakością prac, które wykonują ich zleceniobiorcy. Trudno dociec czemu służyć ma nowe prawo, bo w trakcie realizacji kontraktu wykonawca może zmienić partnerów.
— To niepotrzebna papierologia — tak nowe przepisy komentuje Robert Król, właściciel szczecińskiej firmy Multi-Projekt. Jego firma zrezygnowała z realizacji kontraktów w trybie zamówień publicznych. Zdaniem Roberta Króla, wystarczy, by wykonawcy przed otrzymaniem płatności od zamawiającego dawali oświadczenia, że nie zalegają z płatnościami dla podwykonawców. Ponadto trzeba z przetargów wyeliminować kryterium najniższej ceny.
— Najlepiej odrzucać ofertę najtańszą i najdroższą i dokonać wyboru z pozostałych — uważa Robert Król.
Problem z definicją
Urzędnicy zastanawiają się nad tym rozwiązaniem, na razie jednak UZP skupił się głównie nad wdrożeniem do polskiego prawa unijnych definicji rażąco niskiej ceny. Jeśli najniższa cena będzie co najmniej 50 proc. niższa niż arytmetyczna średnia pozostałych ocen oraz o 20 proc. tańsza od drugiej w kolejności, oferent będzie musiał udowodnić, że nie jest rażąco niska.
— Z jednej strony to proste matematyczne rozwiązanie, ale jeśli wielu wykonawców, walcząc o kontrakt, zaproponuje bardzo niskie ceny, nowy przepis niczego nie zmieni — uważa Jarosław Sroka z kancelarii BSJP Brockhuis, Jurczak, Prusak.
— W większości przetargów rozstrzyganych w ostatnich latach najtańsza oferta ani nie była o 20 proc. tańsza od drugiej w kolejności i raczej nie niższa niż połowa średniej z pozostałych, więc nic się nie zmieni — uważa Marek Michałowski.