W inflacji jeden trend jest dobry, a jeden zły

Ignacy MorawskiIgnacy Morawski
opublikowano: 2023-04-28 11:51

Inflacja w Polsce spada i to jest pozytywna wiadomość. Mija największy wstrząs cenowy wywołany wysokimi cenami energii i surowców rolnych z 2022 roku. Ale jest też gorsza wiadomość – inflacja poza energią (w tym poza paliwami) nie spada. Rozlała się już po gospodarce i jest nakręcana mechanizmami spirali cenowej: jedne firmy podnoszą ceny, bo robią to inne. Odkręcanie tego zajmie sporo czasu.

Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

GUS podał wstępnie, że w kwietniu inflacja w Polsce wyniosła 14,7 proc., wobec 16,1 proc. w marcu. Spadek jest wyraźny i gdyby dalej postępował w tym tempie to w ciągu roku mielibyśmy inflację w okolicach zera. Ale oczywiście prawdopodobieństwo, że pójdziemy taką drogą jest niskie.

Inflacja spada, ponieważ przemijają efekty bańki cenowej na rynkach surowcowych. Tanieje gaz, ropa, węgiel, a także surowce rolne. To przekłada się na spadek cen paliw, energii dla gospodarstw domowych, a także wolniejszy wzrost cen żywności w sklepach.

To jest bardzo pozytywne zjawisko, ponieważ oznacza, że realne wynagrodzenia pracowników w Polsce przestają spadać. Częściowo odblokuje to popyt konsumpcyjny i pozwoli gospodarce na wyjście z recesji. Ale tutaj plusy się kończą.

Kłopot polega na tym, że inflacja wywołana wstrząsami surowcowymi przykleiła się do gospodarki. Rozkręciła spiralę cenową, która działa już samoistnie, bez wsparcia ze strony surowców. Kiedy jedne firmy podnoszą ceny, podobnie robią inne. Rosną wynagrodzenia, więc rosną też nominalne wydatki, a to ułatwia podnoszenie cen. Taka spirala działa już niezależnie od tego, czy realne zakupy konsumentów rosną czy spadają. Inflacja żyje swoim życiem.

Widać to po miesięcznych zmianach cen poza żywnością i energią. One wciąż wynoszą ok. 1 proc. miesięcznie, czyli ok. 12-13 proc. w ujęciu zannualizowanym. Może w kwietniu widać było lekkie hamowanie, ale to nie była zmiana wykraczająca poza pasmo wahań z poprzednich miesięcy.

Niektórzy ekonomiści słusznie podnoszą zarzut, że odejmowanie energii i żywności z inflacji niewiele nam mówi, bo współczesne wstrząsy podażowe (czyli takie, które biorą się z ograniczenia dostępności produktów) wykraczają poza świat surowców. Pandemia wywołała ogromne zmiany w strukturze popytu w gospodarce, do których firmom trudno się dostosować. Z tego powodu chcąc ocenić fundamentalny trend inflacyjny powinniśmy patrzeć nie na inflację bez energii i żywności, a na inflację bez cen najbardziej zmiennych – tzw. średnią obciętą. Niestety nie da się jej oszacować za kwiecień. Ale dane za marzec pokazywały, że inflacja średniej obciętej jest również bardzo wysoka – przekracza 15 proc. rok do roku, a z miesiąca na miesiąc wynosi też 1 proc.

Co z tym można zrobić? Niestety nie ma łatwej odpowiedzi. Oczywiście bank centralny powinien rozważyć podwyższenie stóp procentowych, a rząd ograniczenie deficytu fiskalnego. Ale przykład Czech, kraju nam bliskiego ekonomicznie, pokazuje, że nawet restrykcyjna polityka makroekonomiczna nie prowadzi do szybkiego odwrócenia spirali inflacyjnej. Czechy mają wyższą inflację niż Polska i podobną inflację bazową, mimo że mają wyższe stopy procentowe, mocniejszą walutę i mniejszą stymulację fiskalną. Można oczywiście myśleć o radykalnym schłodzeniu gospodarki i wprowadzeniu jej w depresję, ale to mogłoby nieść koszty dużo większe niż koszty inflacji.

Jedynym rozwiązaniem w takiej sytuacji jest utrzymywanie gospodarki w stanie niskiego, ale nie ujemnego wzrostu i liczenie na to, że spirala cen stopniowo zacznie się odwracać. To może zająć wiele lat. I to oczywiście też niesie ze sobą koszty.