Justyna Kowalczyk i Tomasz Sikora. Medaliści XX Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Turynie — Justyna brązowa w biegu narciarskim na 30 km, Tomasz srebrny w biathlonie na 15 km — nie tylko zdobyli premie finansowe przydatne dzisiaj, lecz także zapewnili sobie olimpijskie emerytury, które zdecydowanie bardziej przysłużą się im w przyszłości. Ale najważniejsze, że przełamali syndrom polskiej niemożności w sportach zimowych i stanęli na podium w „prawdziwych” olimpijskich konkurencjach, a nie na przykład w jakimś tam puszczaniu czajnika po lodzie. Kibice się cieszą i jednocześnie apelują do polityków, aby wyprawę do Turynu przestali rozgrywać propagandowo. Dotyczy to zarówno Prawa i Sprawiedliwości, które już odtrąbiło „największy sukces w dziejach polskich startów na zimowych igrzyskach”, jak i Platformy Obywatelskiej, która przedwcześnie — kwadrans przed zdobyciem pierwszego medalu przez Justynę Kowalczyk — obwieściła największą klęskę.