Aukcyjny rekord Tycjana to 15 mln USD (58 tys. zł), ale żeby zrobić z niego rekord Basquiata, wystarczy przeczytać cenę wspak. Czołowy przedstawiciel szkoły weneckiej przegrałby w przedbiegach z płótnem, które mistrz sztuki ulicy z Brooklynu najpierw porządnie zabryzgał na pomarańczowo, a potem przystroił gębą jakiegoś potwora. Dawni mistrzowie kontra artyści XX wieku — 0:1.

W rundzie drugiej starcie Rubensa z Warholem — na ringu „Rzeź niewiniątek” z początku XVII wieku i obraz, na którym widać trzy razy Elvisa Presleya. Warhol ma przewagę kilku milionów dolarów, chociaż „Potrójny Elvis” nawet nie jest rekordem, natomiast najwyższej stawki za obraz Rubensa nie pobito już od 2002 r. Kiedy kurs spada, może więc czas na kupowanie — zwłaszcza że na lokalnym rynku naga Wenus debiutuje przy niższych cenach, niż gdyby chodziło o Wenus z Urbino czy nawet Wenus z piany.
Stary niedźwiedź mocno śpi
Pierwsze pytanie, jakie inwestor mógłby w takich okolicznościach zadać, to dlaczego akcje Rubensa i Tycjana tak spadły. Odpowiedź nie jest jednak oczywista, bo rynek starego malarstwa wcale nie popadał w aż tak głęboko niedźwiedzi nastrój, tylko zwyczajnie wyczerpała się podaż najbardziej kosztownych obrazów. W tym roku Luwr kupił na przykład dzieło Rembrandta za 80 mln EUR (344 mln zł) — a szanse, że portret holenderskiego mistrza opuści za niedługo muzeum i znowu trafido obiegu, są przecież znikome.
Poza szkicami czy jakimiś odbitkami, dzieła najbardziej znanych dawnych malarzy bardzo sporadycznie opuszczają zbiory i wystawiane są na aukcje — dlatego na przykład najwyższa cena za pracę Albrechta Dürera to zaledwie kilkaset tysięcy dolarów, i to w dodatku za jakiś drzeworyt przedstawiający nosorożca. Jak wynika z raportu Artprice, w 2015 r. udział tzw. Old Masters — urodzonych przed 1760 r. — w całkowitym aukcyjnym obrocie podliczono na 5 proc. Sztuka dawniejsza od XIX-wiecznej ewidentnie nie jest teraz obiektem pożądania spekulantów, ale nie tylko dlatego, że najpulchniejsze z Wenus wylądowały już w ciepłych muzealnych salach. Na rynku panuje przekonanie, że kilkusetletnie dzieła są trudniejszeod tych nowych, i to pod wieloma względami.
Pomnik nieznanego malarza
Gdyby na ring znów miał wskoczyć „Potrójny Elvis”, żeby tym razem zmierzyć się na trudność np. z „Alegorią nadziei”, mógłby nie wyjść z tego cało, bo nikt nie ma wątpliwości, kogo Warhol przedstawił. Chociaż XVIII-wieczna alegoria zostanie wystawiona na aukcję z ceną 45 tys. zł, bez znajomości tytułu nie od razu byłoby wiadomo, o co w niej chodzi — pani w rozwianej szacie składa dłonie, a wkoło troje nieubranych dzieci, z czego jedno z kotwicą i jakąś zieleniną w rękach. Kotwica jest atrybutem nadziei w tradycji chrześcijańskiej, a kwiaty w antycznej, natomiast europejski barok miał to do siebie, że zdołał to zmieszać w jednej scenie.
Teoretycznie, jeśli nie zna się wszystkich symboli każdej alegorii, ma się marne szanse, ale gdyby na rynku rzeczywiście było to potrzebne, każdy inwestor musiałby odbyć mozolny staż w zacisznej galerii. Nawet jeśli sprawą odczytywania znaczeń ma się już kto zająć, pozostaje jeszcze inny problem — kto to taki ten „malarz nierozpoznany”.
Na rynku rzeczywiście starego malarstwa taka sytuacja jest bardzo częsta, bo nie dosyć, że nie wszyscy autorzy się podpisywali, to jeszcze na porządku dziennym było kopiowanie kompozycji z detalami. Przykładem z katalogu może być chociażby wyceniona na 30 tys. zł praca włoskiego malarza opisana jako „Poeta między cnotą a występkiem” według Paola Veronesego — bo to właśnie Veronese przedstawił to ujęciepierwszy.
Dla porównania można sobie wyobrazić, że na licytację wystawiony jest całkowicie współczesny malunek podpisany jako „Potrójny Elvis według Warhola”, nieznanego autora i z ceną kilkudziesięciu tysięcy złotych. Nie zainwestowałby w niego nikt o zdrowych zmysłach — dlatego że czas powstania i krąg pochodzenia w przypadku sztuki dawnej potwierdzają bardzo szczegółowe badania, których nie da się czasem przeprowadzić na pracach kilkudziesięcioletnich, powstałych przy użyciu współczesnych, syntetycznych farb.
Z każdego wiekowego płótna można pobrać maleńką próbkę i zrobić analizę chemiczną, która wykaże na przykład, że do rozrobienia jednego z kolorów, którym namalowano jakąś spodnią warstwę, użyto glinki dostępnej tylko w konkretnym rejonie i w określonym czasie. W Polsce zaciemnione od pożółkłych werniksów obrazy zadebiutują na pierwszej takiej aukcji w Desie Unicum 22 września — z cenami wywoławczymi od 5 tys. zł za parkową scenkę nieznanego autora XVIII-wiecznej szkoły francuskiej do 380 tys. zł za dwa płótna sprzed 1640 r. konkretnego twórcy holenderskiego baroku.
Obraz przypisywany Pietro della Vecchiemu będzie licytowany od 200 tys. zł, natomiast Piero della Francesca nie wystąpi wcale. Różnica między nimi jest taka, że Piero della Francesca tworzył dwa wieki wcześniej i od co najmniej kilkunastu lat nie pojawił się na aukcji, a Pietro della Vecchia ostatnio zagościł na licytacji w kwietniu, w Wielkiej Brytanii. W związku z różnicą dwóch wieków della Vecchia reprezentuje już barok, a della Francesca jeszcze renesans — jakby nie patrzeć, bruschetta z masłem.