Wszelkie pogłoski, że koalicja Platformy Obywatelskiej (PO) z Polskim Stronnictwem Ludowym (PSL) może się rozlecieć, są mocno przesadzone, jak niegdyś plotki o śmierci Marka Twaina.
Pisarzowi dla ich zdementowania wystarczyła jedna konferencja prasowa, koalicjanci zaś codziennie zaklinają się na wiele głosów. Wcale nie muszą, wszak przez sto dni kadencji realna sytuacja na szczytach władzy się nie zmieniła.
Sensacyjne hipotezy, że dla PO alternatywą może być Ruch Palikota czy nawet Sojusz Lewicy Demokratycznej, są spekulacjami opartymi wyłącznie na sejmowej arytmetyce. Rzecz jasna jest ona bardzo ważna, ale jako dodatek do choćby minimalnej współpracy merytorycznej.
PSL tradycyjnie uwielbia odgrywać bardzo wygodną rolę wewnętrznej opozycji rządowej. Ale w roku 2003 takie przeciąganie struny skończyło się partyjnym dramatem — premier Leszek Miller wyrzucił swego wice- Jarosława Kalinowskiego, ludowych ministrów i cały tabun „chłopów z Grzybowskiej” (dzisiaj ów adres PSL to już tylko wspomnienie) z różnych stoków.
Tamten szok pamiętany jest do dzisiaj i już się nie powtórzy. Notabene wtedy przeliczył się również szef rządu, ponieważ decyzję o usunięciu nielojalnego koalicjanta podejmował w fazie wzlotu, tuż przed podpisaniem akcesji Polski do Unii Europejskiej i zwycięskim referendum, ale wkrótce potem zaczął spadać.
Co z kolei jest nauczką dla obecnego premiera, bo mimo konstytucyjnej potęgi jego stanowiska mniejszościowo rządzić się jednak nie daje.
Jak wiadomo, historia jest nauczycielką życia, w szczególności politycznego. Dlatego można obstawiać bez ryzyka utraty kasy, że w sprawie zmiany systemu emerytalnego koalicjanci jakiś mniej lub bardziej pożyteczny czy zgniły kompromis jednak osiągną.