Wśród ławicy, przy wraku

Agnieszka Kobylińska, Monika Witkowska
opublikowano: 2004-09-24 00:00

Wchodzisz do studni — kilkanaście metrów pod ziemię. I płyniesz podwodnymi kanałami do jaskiń. Cenotes — podziemne rzeki w Meksyku.

To atrakcja dla doświadczonych już nurków. Na początku wszystkich czeka to samo.

Pierwsza wchodzi tyłem do wody niewysoka, szczupła blondynka. Za nią 8 barczystych mężczyzn. Jeden z nich wciąż o coś pyta, głośno krzycząc. Trzeba uważać, by nie potknąć się o płetwy. Instruktorka przypomina, jak wkładać i wyjmować ustnik: jeśli wypadnie, to musisz skorzystać z automatu kolegi. 9 osób jednocześnie zgina kolana, pochyla głowę — i robi głęboki wdech.

Płetwa przy płetwie

Kurs. A potem...

— Kiedy się zanurzasz pod wodę — poniżej 30 metrów — z każdym metrem czujesz się, jakbyś wypijał kieliszek martini — wspomina Jacek, lekarz internista.

Amatorów takich „wytrawnych trunków” stale przybywa. W rejonie Hurghady — najsłynniejszym, poza półwyspem Synaj, centrum nurkowym w Egipcie — pod wodę z płetwami schodzi już codziennie od 1500 do 3 tysięcy amatorów zanurzania! Bo Egiptowi przydarzyła się jedna z najpiękniejszych raf koralowych na świecie. Jest już jednak tak „schodzona”, że egipskie władze postanowiły chronić ten fragment Morza Czerwonego. Ruchy płetw nurków (pojedyncze płetwy da się zobaczyć — zgubione — na dnie morza) druzgocą delikatne gałązki koralowców. Na to, by się odbudowały, trzeba dziesiątek lat. Egipt jest pionierem w ochronie dna morskiego: 20 lat temu w pobliżu Synaju utworzono pierwszy Park Narodowy — Ras Mohammed. Potem powstały inne — u wschodnich wybrzeży Synaju: Ras Abu Galum i Nabq.

W kraju faraonów jest tanio — także dla Polaków. Ale do Egiptu najwięcej przyjeżdża Włochów i Rosjan. Samoloty na linii Rosja–Egipt latają codziennie. Do Rzymu, Mediolanu, Rimini — kilka razy w tygodniu. Włosi mają ciepłe morze, ale raf im Pan Bóg poskąpił...

Na plaży w Naama Bay na Synaju co 200 metrów usytuowano bazy dla nurków, w których możesz wykupić pakiet nurkowy. Miejscowi mówią po angielsku, włosku i — coraz częściej — po rosyjsku.

Tomek — radca prawny z Elbląga — już kilka lat przynajmniej dwa razy do roku przyjeżdża do Egiptu. Bierze koleżkę — i po prostu pakują manele. Bo pod wodę schodzi się w parach. Bezpieczniej. Nurkowanie działa na niego jak magnes... Wspomina — i w końcu czuje, że musi tam pojechać. Nieważne, że w Elblągu czeka go nieukończona budowa domu, klienci...

Pokora przed wprawą

Nurkowanie to drogi sport. Ci, którzy przyjeżdżają nurkować, taszczą wielkie torby wyładowane sprzętem. Za skafander liczących się firm (Mares czy Camaro) trzeba zapłacić od 1400 zł do 2000 zł. Polski — firmy Eques Dualdive — jest nieco tańszy (około 900 zł). Jacket — czyli kamizelkę ratunkowo-wypornościową, regulującą pływalność za pomocą spuszczanego powietrza — da się nabyć za 1800 zł. Dobry sprzęt ABC firm Mares lub Cressi kosztuje zaś 700 zł.

— Nurkowanie przyrównałbym do jazdy samochodem: trzeba przejechać mnóstwo kilometrów, by czuć się za kierownicą swobodnie. Podobnie w wodzie: jak nie przesiedzisz w niej wielu godzin, nie czujesz się pewnie — mówi Paweł Iwanowski, właściciel firmy Oceania. I dodaje:

— 50 razy schodziłem już pod wodę... To sport nieporównywalny z żadnym innym! Człowiek się uspokaja. Jest cisza, słyszysz własny oddech. Podziwiasz podwodny świat i uśmiechasz się sam do siebie...

Fauna, flora i żelastwo

W Chorwacji jest drożej niż w Egipcie. Ktoś mówi: jeżdżą tam ci, którzy nie lubią kuchni arabskiej i boją się klątwy faraona... Ale i na biegunkę są sposoby. Po prostu: cztery tabletki Carbo medicinalis — i szklaneczka whisky przed snem.

Do Egiptu trafiają miłośnicy podwodnej fauny, do Chorwacji — ci, co mają żyłkę poszukiwacza skarbów. Chociaż i w Egipcie można usiąść pod wodą na zatopionych wrakach czy podziwiać glazurę, którą przewoził z Włoch do portów Arabii Saudyjskiej ponadstumetrowej długości statek... Rejs zakończył na rafie koralowej Abu Nuhas, niedaleko wyspy Shadwan. Siła zderzenia z rafą była tak wielka, że natychmiast zatonął.

W Chorwacji podwodne wraki to chleb powszedni. Najczęściej spotkać można zatopione jednostki z czasów II czy I wojny światowej — zachowały się w niemal idealnym stanie.

Nauka? W kraju!

Adam Wysoczański właściciel firmy Diving Extreme — były oficer i dowódca jednostki antyterrorystycznej Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego — od 2 lat organizuje kursy nurkowania w Warszawie.

— Kurs jest trzy stopniowy: najpierw teoria, potem ćwiczenia na pobliskim basenie, na koniec cztery nurkowania na wodach otwartych. Lepiej skończyć go w Polsce, niż douczać się poza krajem. Tam jest drożej, można też mieć kłopoty ze zrozumieniem tego, co mówi instruktor. Bardziej opłaca się wyjeżdżać już z książeczką nurkową w kieszeni — mówi Wysoczański.

W jego zajęciach uczestniczą głównie trzydziestoparolatkowie, chociaż zdarzył się i żwawy 65-latek. Jakieś 30 procent kursantów to kobiety.

Jakby miał prowadzić statystykę — najwięcej wśród przyszłych nurków jest informatyków. Dobrze zarabiają i mają dość siedzenia przed komputerem. Klientami są też menedżerowie i prezesi firm.

— Nurkowanie to przede wszystkim umiejętność opanowania stresu. W środowisku wodnym ludzie zachowują się inaczej niż na co dzień. Widziałem, jak najbardziej opanowani faceci — szefowie dużych firm — tracą głowę jeszcze zanim wejdą do wody. Samemu zdarzyło mi się założyć skafander na lewą stronę... Widziałem i takich, którzy wkładają nogę do rękawa czy butlę pakują do jacketu. Pod wodą jeden z uczestników wyprawy, z objawami narkozy azotowej, która spowalnia ruchy i powoduje dezorientację, podał ustnik z tlenem przepływającej rybie... Przy nurkowaniu wskazana jest angielska flegma, pośpiech dnia codziennego zostawiam na brzegu. Może dlatego tak mnie do tego ciągnie? — zastanawia się Zbyszek Duma, brand manager dużej firmy farmaceutycznej.

Swoje i obce wody

Nurkować można we wszystkich wodach. W zimnych — np. Norwegii — gdzie życie podwodne też jest bardzo ciekawe i — o dziwo — urozmaicone, w Polsce — w jeziorach czy w Bałtyku. U nas, by się zanurzyć w morzu, trzeba mieć tysiące zezwoleń. Nurkowanie w polskich jeziorach (w tym wyczyn — np. zanurzenie w głębokiej na 106 metrów Czrnej Hańczy) utrudnia słaba widoczność.

Na świecie jest kilka miejsc, o których marzy każdy nurek.

— Najwięcej szczęścia daje mi nurkowanie w podwodnych jaskiniach na Jukatanie w Meksyku. Kupiłem bilet do Mexico City. Stamtąd — lokalnymi liniami — pojechałem do Tulum na Jukatanie. 350 tys. kilometrów podziemnych rzek — zwanych cenotes, prowadzących do ponad stu jaskiń. Jedziesz przez uprawne pole jeepem, a tu nagle na drodze widzisz studnię. Tyle że to studia zrobiona przez naturę. Schodzisz kilkanaście metrów pod ziemię. Stąd płyniesz, łączącymi się w sieć, podwodnymi kanałami do jaskiń. Woda ma niesamowitą przejrzystość i jest słodka. Można natknąć się na ławice ryb i pokaźnych rozmiarów żółwie morskie — mówi Dominik Malcharek, dyrektor administracyjny firmy budowlanej.

— Podróż do Meksyku wraz z nurkowaniem kosztuje 2 tys. dol. Przeważnie leci się do Stanów, a potem do Meksyku, chociaż można i z przesiadką — np. w Amsterdamie... — przypomina Adam Wysoczański.

Na razie jednak on i adepci szykują się do kilku weekendowych wypadów na Mazury. Jutro pojadą nurkować w jeziorze Świętajno koło Olecka, bo ma najlepszą przejrzystość — około 4 metrów. Za tydzień znajdą się w Maradkach, w jeziorze Piłakno.

To „rozgrzewka”... Bo run na nurkowanie w ciepłych morzach zaczyna się właśnie teraz, jesienią.