Trochę wcześniej Szymon Hołownia czysto informacyjnie oznajmi datę wyborów, którą na 99 proc. będzie niedziela, 11 maja – ten 1 proc. niepewności przypisuję teoretycznie możliwej następnej niedzieli, 18 maja. Do pierwszej tury głosowania pozostaje zatem pięć miesięcy, natomiast jeszcze ponad miesiąc toczyła się będzie pozakodeksowa prekampania, nieobjęta jakimikolwiek limitami wydatkowymi komitetów kandydatów, ponieważ takowe zaistnieją dopiero po 15 stycznia. Oznacza to, za promocję kandydatów na kandydatów na razie płacą ze swoich kont partie. Najpierw PiS dla namaszczenia Karola Nawrockiego wynajęło zabytkową halę Towarzystwa Gimnastycznego Sokół w Krakowie, w ostatni weekend KO zapłaciła za benefis Rafała Trzaskowskiego w ogromnej, jednej z dwóch największych w kraju PreZero Arenie Gliwice, zaś Polska 2050 na występ Szymona Hołowni wynajęła Gdański Teatr Szekspirowski.
Wszystkie partyjne konwentykle miały programowe części wspólne. Panuje ogólna zgodność, że na dwa najważniejsze wątki kampanii wyrastają: bezpieczeństwo oraz gospodarka. Koniecznie trzeba jednak przypomnieć, że konstytucyjne kompetencje prezydenta RP oraz ukształtowane w III RP realia bardzo różnicują jego wpływ na oba wymienione obszary. Bezpieczeństwo jak najbardziej, prezydent RP ma dosłownie zapisany obowiązek stania na straży suwerenności i bezpieczeństwa państwa, poza tym jest najwyższym zwierzchnikiem sił zbrojnych. Konstytucja RP natomiast ani jednym słowem nie wiąże prezydenta bezpośrednio z wątkami gospodarczymi. Oczywiście istnieją związki pośrednie, na przykład wyłączne prawo zgłaszania kandydata na prezesa Narodowego Banku Polskiego czy też możliwość dyscyplinarnego skrócenia kadencji parlamentu, jeśli ten nie wyrobi się terminowo z uchwaleniem ustawy budżetowej. W związku z zapisami konstytucyjnymi należy jednak przecedzić przez gęste sito wszelkie rzucane przez kandydatów hasła i obietnice gospodarcze, albowiem ich samodzielna realizowalność jest… zerowa. Mogą zostać spełnione wyłącznie ścieżką rządowo-parlamentarną, ewentualnie samorządową. Niektóre pomysły oczywiście ma prawo ogłaszać kandydat na prezydenta. Ot, na przykład rozszerzanie programów i składów personalnych wizyt zagranicznych o tematykę biznesową oraz uprawianie tzw. dyplomacji ekonomicznej. Oczywiście że tak, przy czym będzie to kontynuacja i wyważanie dawno otwartych drzwi, albowiem starają się tak robić wszyscy polscy prezydenci poczynając od Aleksandra Kwaśniewskiego. Zupełnie inna kwestia – z jaką skutecznością.
Najbardziej zgodną cechą wszystkich kandydatów jest uciekanie przed partyjnym zaszufladkowaniem. Zgodnie z tezą zapisaną w tytule starają się odcinać ekstremizmy i zagospodarowywać dominujący elektorat centrowy. Oczywiście pragną być prezydentami wszystkich Polaków, niezależnymi od wpływów wodzów zgłaszających ich partii. Rafał Trzaskowski jest jednym z dziesięciu wiceprzewodniczących PO, ale na sztandarze ma niepokorność wobec Donalda Tuska. Karol Nawrocki należy w bliskim otoczeniu PiS do wymyślonej już przez Włodzimierza Lenina kategorii tzw. BB, czyli bezpartyjnych bolszewików – żarliwych towarzyszy, taktycznie utrzymywanych bez legitymacji. Szymon Hołownia także akcentuje, że byłby niezależny, nie wiadomo od kogo, zapewne od twórcy i szefa Polski 2050, czyli od… siebie. Poza Lechem Wałęsą, skłóconym ze wszystkimi partiami, wszyscy następni prezydenci RP byli mocno partyjni, przy czym najbardziej skuteczny w rozszerzeniu bazy okazał się Aleksander Kwaśniewski. Dlatego oczywistą oczywistością jest wygranie wyborów w 2025 r. przez kandydata mniej więcej połowy Polski, chociaż wszelkie podpisy prezydenckie będzie składał oczywiście w imieniu całej.
