Współpraca, empatia, zespołowość, wspólne dążenie do celu, dbanie o każde ogniwo łańcucha. To sprawy kluczowe w biznesie. Podobnie jak w sportach zespołowych. Wśród tych, którzy zrzucili dres i założyli garnitur, najlepiej rozpoznawalni są reprezentanci dyscyplin indywidualnych, często do niedawna nieschodzący z pierwszych stron gazet. W swoim czasie najlepsi — w Polsce, Europie czy na świecie. Krótko mówiąc: gwiazdy.
W biznesie starają się wykorzystać sportowe sukcesy i przekuć na pieniądze stadionową sławę. Wielu robi to ze świetnym skutkiem. Niektórzy ze średnim, inni z żadnym — blask sportowej sławy szybko gaśnie, a w biznesie w ostatecznym rozrachunku rozpoznawalna twarz to za mało.
Jeśli chodzi o tworzenie biznesów od zera, czyli pracę od podstaw, to najwięcej dają dyscypliny zespołowe. „Drużyna jest tak silna, jak jej najsłabsze ogniwo” — to motto, powtarzane w sporcie jak mantra, przekłada się również na biznes. Drogę z boiska do własnej firmy przeszło trzech kolegów z drużyny rugby AZS AWF Warszawa: Marek Parjaszewski, Mateusz Jaszczuk i Rafał Woźniak.
W ich przypadku nie tylko wartości wyniesione z okresu biegania z „jajem” po boisku zaprocentowały w biznesie. Uprawianie tej konkretnej dyscypliny miało wpływ na ich zawodowe kariery, zwłaszcza na początku. — Kiedy francuska grupa hotelowa Accor wchodziła do Polski, wysłałem do niej CV.
W zainteresowaniach wpisałem: „narodowa kadra rugby”. Dla Francuzów, wśród których ten sport dorównuje popularnością piłce nożnej, sporym zaskoczeniem było już to, że w Polsce ktokolwiek w rugby gra — śmieje się Marek Parjaszewski, dyrektor generalny Hotelu Ossa.
Nietypowe jak na kandydata do pracy zainteresowania zwróciły uwagę przyszłego pracodawcy i wpłynęły na rozwój kariery Marka Parjaszewskiego. Kieruje hotelowym kombinatem, dysponującym ponad pół tysiącem pokoi. Do niedawna był to największy obiekt hotelowy w Polsce i, co jest ciekawostką, znajduje się w jej geograficznym środku. Uprawianie rugby wpłynęło także na życiowe wybory Rafała Woźniaka, założyciela i współwłaściciela sieci siłowni S4, największej z polskim kapitałem.
— Pierwszym moim prywatnym biznesem była siłownia niedaleko politechniki. Musiałem łączyć to zajęcie z pracą nauczyciela i z treningami. Konieczne stało się znalezienie kogoś, kto by mnie często w prowadzeniu siłowni zastępował. Szczęśliwie kolega z rugby, Bartek Kowalczyk, pracował niedaleko i podjął się tego. Współpraca układała się tak dobrze, że po pewnym czasie uznaliśmy, że możemy i powinniśmy to kontynuować i rozszerzać. Tak powstała sieć, którą współprowadzimy do dzisiaj — opowiada Rafał Woźniak.
Poza boiskiem — plaża
Pośredni wpływ gra w rugby miała też na wybór zawodu przez Mateusza Jaszczuka, prowadzącego biuro ochrony Pogoń.
— Rugby jest sportem wysoce kontaktowym, kształtującym charakter i odwagę, co bardzo mi pomogło w życiu zawodowym. Dzięki temu nie miałem obaw przed pracą w ochronie w niełatwych czasach przemiany ustrojowej. W zmaganiach z przestępcami często było lżej niż na boisku w trakcie pierwszych minut gry, gdzie tak wiele zależy od wiary w siebie i swój młyn. Dużo rugby zawdzięczam — uśmiecha się Mateusz Jaszczuk.
Doświadczenie i znajomość realiów zdobyte podczas pracy najpierw w charakterze szeregowego pracownika, później kierownika, pchnęły go do założenia własnego biznesu. Pogoń Ochrona to firma z pierwszej dziesiątki w swojej branży w Warszawie. Od konkurencji różni się tym, że świadczy również niestandardowe usługi, np. ochrony mobilnej, gdy osobiści ochroniarze przyjeżdżają na żądanie i na krótki czas. Do tego potrzebny jest wykwalifikowany personel, dobrze przygotowany fizycznie i psychicznie.
— Pamiętam z czasów gry, jak ważna jest systematyczna praca, zespołowa gra, współzawodnictwo i dbałość o każdy element treningu. Te wartości staram się przekazywać moim pracownikom. Dlatego, jako jedyni w mieście, co najmniej raz w tygodniu chodzą na boks, karate i strzelanie. Zaniedbanie systematyczności może się natychmiast odbić w pracy tak jak kiedyś na boisku — dodaje Mateusz Jaszczuk.
Jeden za wszystkich
Rugby w podstawowej odmianie to gra, w której udział bierze 15 zawodników, więc komunikacja i doskonała współpraca to podstawy. Nieporozumienie lub złe zagranie, którego nie naprawi kolega, może zaważyć na losach meczu.
— Zarządzając obiektem z 522 pokojami, wieloma salami konferencyjnymi, restauracjami, basenem i spa oraz kierując dwoma setkami pracowników, czasami czuję się jak na boisku. Dobry przekaz informacji i gra zespołowa to konieczność, ale to wszystko razem nie zagra, jeśli każdy członek zespołu nie będzie święcie przekonany, że może w każdej chwili polegać na innym — zauważa Marek Parjaszewski.
Rafał Woźniak zarządza 15 siłowniami osobiście. Nie zatrudnia menedżerów. — Bieganie z jajem nauczyło mnie, że nie mogę się uchylać od czarnej roboty. Tak było na boisku, tak jest teraz w biznesie. Nie muszę wysługiwać się kimś przy trudniejszych i cięższych zajęciach, wykonuję je sam. Można powiedzieć, że dopieszczam moje obiekty. Boisko nauczyło mnie, że ciężka codzienna praca przynosi w końcu owoce, a mojej pracy nikt za mnie nie wykona — przekonuje Rafał Woźniak.
Nie ma drugiego planu
Drużyna rugby składa się z 25-30 zawodników. Oprócz podstawowego składu potrzebni są zmiennicy. Aby cała grupa była zgrana, musi w niej zaistnieć „chemia”, zawodnicy muszą dobrze się czuć w swoim towarzystwie.
— Pierwszą rzeczą, jaką przeniosłem ze sportu do biznesu, była łatwość nawiązywania kontaktów. W rugby jest tak, że po meczu zawodnicy drużyny przeciwnej stają się twoimi kolegami, gospodarze częstują gości posiłkiem i piwem, rozgrywana jest tzw. trzecia połowa. Szacunek dla konkurentów, serdeczność, a nawet sportowy uśmiech owocują w moim życiu zawodowym każdego dnia — opowiada Mateusz Jaszczuk.
Upór w dążeniu do celu, parcie do przodu, niekonwecjonalne myślenie, pokora, wytrzymałość na ogromny wysiłek, czasami aż do utraty tchu — takie cechy wyniesione z boiska kształtują charaktery i pomagają w karierze biznesowej — uważają koledzy z drużyny: Marek, Mateusz i Rafał. &