ZACHoDNIE WINDY WYPRZEDZIŁY RODZIME
Na boomie budowlanym i sewisie korzystają producenci dźwigów osobowych
GDZIE BUDOWA, TAM WINDY: Warszawa jest drugim po Berlinie placem budowy w Europie — przekonuje Janusz Bernfeld, dyrektor ds. sprzedaży w Kone. fot. Tomasz Zieliński
Krajowy rynek urządzeń dźwigowych ostatnio rozwija się niezwykle dynamicznie. W ciągu całego stulecia nie pojawiło się na nim tyle firm zachodnich, ile w ostatnich latach. Dla producentów wind o czysto polskim kapitale był to szok: zostali zepchnięci na boczny tor, a właściwie do bocznego szybu.
Na razie nie ma dokładnych analiz, co do pojemności tego rynku. Producenci szacują, że w ciągu roku można zainstalować od 1500 do 4000 nowych wind. By dopełnić obrazu sytuacji, należy dodać, że 30 tysięcy osobowych dźwigów nadaje się do wymiany.
Nie tylko Warszawa
— Duży wzrost sprzedaży urządzeń dźwigowych jest związany z boomem budowlanym, widocznym zwłaszcza w Warszawie — twierdzi Zbigniew Jobs, dyrektor Thyssena.
Nasz rozmówca wskazuje, że dynamicznie rośnie rynek dużych budynków biurowych, w których trzeba zwykle instalować po kilka wind. Zbigniew Jobs przewiduje, że w pewnym momencie stołeczny popyt się ustabilizuje. Jednak tej stagnacji Thyssen się nie obawia, bowiem otworzą się rynki w innych miastach, w których również pojawiają się duzi inwestorzy, zainteresowani budowaniem biurowców.
Trwały dochód zapewniają producentom umowy dotyczące konserwacji. W większości przypadków producent urządzenia podpisuje z kontrahentem umowę na taką usługę. Konserwatorzy wind toczą ze sobą ostrą walkę. Powód jest prosty: jeśli co roku montuje się 4 tys. nowych wind, to do konserwacji zostaje jeszcze ok. 85 tys.
— Głównym zadaniem firm jest zdobycie jak najwięcej umów serwisowych — przyznaje Zbigniew Jobs.
Według Janusza Bernfelda, dyrektora ds. sprzedaży w Kone, ze sprzedaży osiąga się nieduże zyski.
— Nie ukrywam, że konserwacja jest kosztowną usługą. Na krajowym rynku funkcjonuje kilka tysięcy firm, często jednoosobowych, które starają się specjalizować w serwisie. Oferują swoje usługi po niższych cenach, niestety, nie zawsze na odpowiednim poziomie — sugeruje Marek Uszyński, prezes Schindlera.
Zdaniem naszego rozmówcy, wiele spółdzielni korzysta z usług małych podmiotów, chcąc zaoszczędzić na konserwacji. Takie postępowanie powoduje, że windy szybciej się psują.
Przepaść technologiczna
Zachodni producenci pozostawili polską konkurencję daleko w tyle.
— Jeszcze kilka lat temu zakłady serwisowe i produkcja należały do polskich monopolistów. Musieli oni jednak odpaść w obliczu zachodniej konkurencji. Mieli przestarzałą technologię i nie było ich stać na modernizację — twierdzi Marek Uszyński.
Aktualnie jeszcze dwie firmy produkują części do urządzeń dźwigowych. Są to warszawski Trans Lift (były ZREMB) oraz szczątkowo Dźwigpol z Mławy. Pozostałe firmy koncentrują swoją działalność na składaniu urządzeń.
— Zachodnie firmy konkurują z nami w ten sposób, że taniej sprzedają windy, ale za to więcej żądają za konserwację — ujawnia Hanna Kuklewska, specjalistka ds. marketingu z Trans Liftu.
— Szacuje się, że aktualnie funkcjonuje w Polsce ok. 85 tys. urządzeń dźwigowych. Blisko 65 tys. to dźwigi zamontowane w latach 60. i na początku lat 70. Z tego prawie 30 tys. nadaje się w tej chwili do wymiany w ciągu najbliższych paru lat. Znakomitej większości właścicieli budynków nie stać na wymianę dźwigu, który kosztuje przeciętnie 100 tys. zł. Schindler planuje wyjście z inicjatywą finansowania modernizacji wind w spółdzielniach mieszkaniowych. Ma to być kredyt preferencyjny — informuje Marek Uszyński.