Gdy się patrzy na teren ambasady Federacji Rosyjskiej, to aż dziw bierze, jak się rozrosła w porównaniu z budynkiem, który zajmował Związek Sowiecki w Polsce w okresie międzywojennym. Wtedy radziecka ambasada nie była bynajmniej naprzeciwko Belwederu z ogromnymi jak dzisiaj ogrodami. Ale też w samym centrum Warszawy — przy ulicy Poznańskiej.
W 1932 r. towarzysze kupili tam sobie zabytkową kamienicę i wkrótce obficie ozdobili sowieckimi symbolami. Do dziś w restauracji Signature, która tam właśnie się mieści, można zauważyć na kolumnach wizerunki sierpa i młota — podobno o ich pozostawieniu zdecydował konserwator zabytków. Ktoś może zadać pytanie, jak ta piękna kamienica przetrwała okupację, a potem systematyczne niszczenie Warszawy przez Niemców? Otóż po Sowietach, gdy się już mniej kochali z hitlerowcami, obiekt przejął Wehrmacht.
AWANGARDA NA PRZYSTAWKĘ
Dzisiaj to już zupełnie inny świat. W menu zauważyliśmy jednak miłe nawiązanie do epoki sowieckiej (niemiecki epizod historii delikatnie pominięto). Nazwane daniami słowiańskimi bliny z kawiorem i kwaśną śmietaną, zupa rosyjska ucha i cepeliny, które są jednak litewskie. Czyżby „wizjonersko” przewidziano wchłonięcie Litwy przez ZSSR? Nas zainteresowały na początek akcenty polskie, a konkretnie tatar z sarny.
W dobrym wydaniu może być genialny. Ten z Signature wystąpił z delikatnym powiewem trufli. W tle wyczuwalne kasztany, także suszona śliwka i chyba kolendra. Tatar okazał się delikatny, do tego wybredny w sprawie win. Czerwone Alain Paret Cotes-du-Rhone Villages 2011 w pierwszym podejściu poległo. Sytuacja uległa metamorfozie, gdy napowietrzyliśmy wino.
Ale gdy dodaliśmy do tatara wylegującą się na talerzu porzeczkę, ni stąd, ni zowąd zaczęło mu smakować nienapowietrzone wino. Z tatarami nigdy nic nie wiadomo. Z przystawek zaskoczyły nas także przegrzebki i to nie dlatego, że były w homarowym sosie i z galaretką z selera. Ale że towarzyszyły im plasterki kaszanki. Awangardoweskojarzenie smakowe. Przegrzebki z galaretką polubiły białe wino Alain Paret Cotes-du-Rhone, Valvigneyre 2011. Kaszanka nie od razu — dopiero po pewnym czasie.
Z SENTYMENTU
Zdań głównych zaatakowaliśmy cepeliny. Głównie ze względu na sentyment do tych, którymi się niegdyś zajadaliśmy na Litwie (ale już po wyzwoleniu). Były takie jak trzeba: z boczkiem i cebulą.
Postanowiliśmy eksperymentalnie skojarzyć je z winem. Najpierw podsunęliśmy im czerwonego Francuza, były wyraźnie zawiedzione. Jego białą odmianę przyjęły już milej. Po siermiężnych cepelinach uderzyliśmy w bardziej wysublimowane nuty smakowe. A konkretnie w cielęcinę Marsala z ziemniaczanym puree i kremowym szpinakiem. Trzeba spróbować!
A jak z winami? Cielęcina zakochała się we wcześniej podanym białym Francuzie, ale szpinak na niego nieprzyjemnie syczał. A czerwonego kuzyna to już nie chciał wręcz widzieć. Zdecydowanie w przyszłości należy się delektować cielęciną wyłącznie z białym kolegą, ale bez towarzystwa szpinaku. Można go natomiast spożyć w skupieniu na osobności — wart jest tego.
SŁOWIANKA NA DESER
Na deser zamówiliśmy (słowiańską) Pavlovą ze świeżymi owocami i bitą śmietaną. Godna polecenia. Jak również przekładaniec z pralinką. Niestety z winami deserowi towarzysze nie mogli sobie poradzić. Może dlatego, że karta win była już mocno z jakichś względów przetrzebiona? &
Słodko i owocowo. Pavlova, czyli delikatny torcik bezowy z bitą śmietaną i świeżymi owocami.
Restauracja Signature
Warszawa, ul. Poznańska 15
Ogólne wrażenie 5,0
Karta win (w przebudowie)
Potrawy 5,0
Wystrój wnętrza 5,0
Obsługa 5,0
Na biznes lunch 5,0
Na obiad z rodziną 3,0