ZBROJENIÓWKA PLANUJE STRAJK
W najbliższy czwartek 68 tysięcy pracowników może przerwać pracę
ZDĄŻYĆ PRZED CZWARTKIEM: Dariusz Szwagierek, prezes zarządu Łucznika, zapewnia, że pieniądze na wypłaty dla załogi znajdą się w najbliższym czasie. Pytanie tylko — czy dojdzie do tego przed czwartkiem. Właśnie tego dnia ma zapaść decyzja o ewentualnym strajku generalnym całej branży. fot. Grzegorz Kawecki
W najbliższy czwartek związkowcy z zakładów zbrojeniowych w całej Polsce mogą zdecydować o przystąpieniu branży do strajku generalnego. Większość z 31 firm sektora straciła płynność finansową, zagrożona jest upadłością i nie ma już nic do stracenia.
Polskie firmy zbrojeniowe żyją głównie z zamówień rządowych. Tymczasem wciąż nie mają pojęcia, co i w jakiej ilości będą produkować w 1999 roku.
— Z Ministerstwa Obrony Narodowej do tej pory nie napłynęły zamówienia. W związku z tym zastanawiamy się nad strajkiem generalnym. W czwartek powinny zapaść decyzje w tej sprawie — informuje Ryszard Zając, wiceprzewodniczący sekcji przemysłu zbrojeniowego Solidarności.
Przedstawiciele firm zbrojeniowych z Meska i Świdnika nie chcą komentować obecnej sytuacji.
— Poczekamy na decyzję związku dotyczącą strajku — mówią przedstawiciele załóg.
Milczenie MON-u
Tymczasem ministerstwo nie odpowiada na pytanie, czy fabryki zbrojeniowe dostały zamówienia na przyszły rok:
— Nie mogę potwierdzić ani zaprzeczyć tej informacji. To tajemnica handlowa — mówi kpt. Andrzej Adamczy, rzecznik prasowy wiceministra obrony Romualda Szeremietiewa, odpowiedzialnego w resorcie za zamówienia w fabrykach zbrojeniowych.
Wrzenie przed protestem
W branży zaczyna wrzeć. Większość z 31 zakładów zbrojeniowych straciła płynność finansową i zagrożona jest upadłością.
W kolejnych zakładach pracownicy wiecują i, nie czekając na decyzje związkowej góry, przystępują do strajków.
W Radomskich Zakładach Mechanicznych Łucznik już trwa strajk okupacyjny. Pracownicy firmy nie otrzymali zaległych pensji za listopad i częściowo za październik. W PZL Mielec doszło w poniedziałek do wiecu protestacyjnego. Od kilku dni okupowana jest siedziba spółki, a lokalni związkowcy grożą zaostrzeniem protestu.
Zatrudnieni w zbrojeniówce domagają się restrukturyzacji przemysłu zbrojeniowego i wprowadzenia osłon socjalnych dla zwalnianych pracowników.
Wczoraj premier Jerzy Buzek w wywiadzie radiowym powiedział, że w ciągu kilku dni pracownicy Łucznika dostaną zaległe pensje.
— Uważam że to nieprawda. Rząd nie ma pieniędzy, bo pewno wydał je na Barbórkę. To mamienie ludzi — twierdzi Ryszard Zając.
Odejdzie co trzeci
Branżę czekają nieuchronne redukcje. Na przykład radomski Łucznik, zatrudniający 4050 osób, w najbliższym czasie zwolni 1400 pracowników. Dwustu już przeszło na wcześniejsze emerytury.
W latach 80. i 90. firma sprzedawała rocznie około 100-110 tys. sztuk broni palnej.
— W tym roku produkcja spadła 10-krotnie — wyprodukowaliśmy około 8 tys. sztuk broni — tłumaczy Jan Stępień, członek zarządu Łucznika.
Zdaniem dyrekcji zakładu, zamówienia ze strony wojska i policji wysokości 20 tys. sztuk broni rocznie, pozwoliłyby na normalne funkcjonowanie fabryki. Na razie na każdego zatrudnionego w Łuczniku przypadają zaledwie dwie sztuki sprzedanej broni rocznie. Firma straciła bowiem w ostatnich latach większość dotychczasowych zagranicznych odbiorców.
— Nadal sprzedajemy broń, ale odbiorcami są wyłącznie kraje arabskie. Ostatni kontrakt zrealizowaliśmy we wrześniu — przyznaje Dariusz Szwagierek, prezes zarządu Łucznika.
Przedstawiciele zakładu twierdzą, że sprzedaż broni za granicę utrudnia im tzw. negatywna lista państw. Znajduje się na niej 77 krajów, do których ONZ zabrania sprzedaży broni. Jednak ta sama lista obowiązuje też zagranicznych konkurentów radomskiego producenta.