Premier z dumą obwieścił wczoraj powołanie zespołu opiniującego kandydatów do władz spółek skarbu państwa. Dzięki temu państwowymi firmami mają zarządzać kompetentni menedżerowie o nieskazitelnej przeszłości. Mniej więcej w tym samym czasie, gdy szef rządu prezentował swój pomysł na konferencji prasowej, Bogusław Marzec, szef Polskiego Górnictwa Naftowego i Gazownictwa, jednej z największych państwowych firm, składał dymisję. Zbieżność tych dwóch faktów jest nieprzypadkowa.
Zespół powołano w reakcji na zamieszanie wokół nowych prezesów PZU i PGNiG. Widać, że weryfikacja kandydatów mocno kuleje, ale nowe ciało nic nowego do sprawy nie wnosi. Zacne profesorskie głowy w nim zasiadające nie sprawdzą przeszłości kandydatów, a to przecież zawodowe życiorysy prezesów budzą największe emocje, a nie ich kompetencje (przynajmniej na razie). To zadanie służb specjalnych, które — jak pokazuje przykład Bogusława Marca — nawet jeśli sprawdzają kandydatów, to nie kwapią się, by podzielić się tą wiedzą z właściwym ministrem.
Pomysł, by do spółek skarbu państwa powoływać ludzi kompetentnych, jest dobry (choć dotychczas nie zawsze się sprawdzał) i jeśli właściwy minister nie radzi sobie z wyszukiwaniem odpowiednich kandydatów, to potrzebuje pomocy. Nie jest to jednak główny cel powołania zespołu. Przede wszystkim premier chciał osłodzić opinii publicznej gorzki smak afer wokół polityki personalnej PiS. Wysłał jasny komunikat: Może popełniamy błędy, ale powołujemy zespół, by ich unikać i obiecujemy poprawę. Drugim, jak się wydaje ważniejszym powodem, jest próba wzmocnienia pozycji szefa rządu. W ostatnich tygodniach premier zdawał się zaskoczony niektórymi decyzjami personalnymi ministra skarbu. Teraz to on trzyma w ręku sito, przez które muszą przejść wszyscy kandydaci, co zwiększa jego kontrolę nad spółkami.
Dzięki zespołowi premier ma więc szansę być mocniejszy i bardziej kochany, jednak dla spółek skarbu państwa niewiele z tego wynika. Nic nie wskazuje na to, by koalicja zrezygnowała z politycznego klucza wyłaniania władz (by przypomnieć żądania Samoobrony), a lista kandydatów wygląda mniej obiecująco niż ławka rezerwowych trenera Janasa. Gdyby zespół wyszukiwał menedżerów, a nie tylko opiniował kandydatów, można by było mówić o przełomie. A tak mamy znów tylko wcale udany marketing polityczny.