SG nie ma już ochrony przed upadłością. Zarząd twierdzi, że jest niepotrzebna, bo jej sytuacja jest niezła. Tyle że tego nie widać.
Szóstego czerwca upłynął termin programu restrukturyzacji Stoczni Gdynia (SG) zgodnie z ustawą o pomocy publicznej dla przedsiębiorców o szczególnym znaczeniu dla rynku pracy. W myśl artykułu 7 ustawy, od tego dnia przedsiębiorstwo traci ochronę i każdy z wierzycieli może zgłosić wniosek o jego upadłość. Stocznia nie czuje się jednak zagrożona.
— Wniosek można zgłosić, tylko uzasadniony. Takim argumentem jest trwałe zaprzestanie spłacania zadłużenia, a to nas nie dotyczy — wyjaśnia Jerzy Lewandowski, prezes SG.
Dopłat nie oddamy
Na pierwszy rzut oka wnioski z raportu o realizacji planu restrukturyzacji przygotowanego przez stocznię brzmią uspokajająco: „Przy kursach walutowych 3,20 PLN/USD i 1,30 USD/EUR oraz przy cenie stali 800 USD za tonę, przy cenach statków zbliżonych do obecnych cen rynkowych stocznia jest zdolna do osiągnięcia istotnej rentowności netto, wyższej od założonej w nowelizacji programu restrukturyzacji — bez konieczności uzyskiwania dopłat do kontraktów”.
— To wyliczenia teoretyczne. Rentowność jest pochodną wielu czynników. Nie możemy przewidzieć, jak będą się one kształtowały w dłuższym okresie — mówi Jerzy Lewandowski.
Problem także w tym, że stocznia podpisała nierentowne kontrakty i uzyskuje z nich ceny dalekie od cen obowiązujących na rynku. Mówi o tym sam raport: „Ceny kontenerowców sięgają obecnie 54 mln USD, podczas gdy ceny osiągane przed dwoma laty wynosiły zaledwie 32 mln USD”.
Stocznia nie zamierza jednak rezygnować z dopłat.
— Na całym świecie stosuje się taką pomoc. Dlaczego więc nie mielibyśmy z niej korzystać? — dodaje prezes SG.
Agencja Rozwoju Przemysłu (ARP), która nadzoruje restrukturyzację stoczni, jeszcze nie oceniła raportu.
— Dopiero analizujemy dostarczone materiały. Ostateczne wnioski będą znane pod koniec czerwca. Mamy wiele pytań i uwag, dlatego m.in. w stoczni działała grupa naszych audytorów. Generalnie jednak sytuacja nie wygląda źle. Wydaje się, że główne cele stabilizacyjne zostały osiągnięte. Teraz trzeba większy nacisk położyć na redukcję kosztów, by w jak największym stopniu skorzystać z obecnej hossy na rynku stoczniowym — tłumaczy Arkadiusz Krężel, prezes ARP.
Sami sobie winni
Problemy stoczni to m.in. pokłosie upadku w 2002 r. szczecińskiej Porty Holding (PH). Państwowy zarząd PH poprosił banki o zaprzestanie finansowania, bo skarb państwa przygotowywał się do przejęcia jej produkcji. W rezultacie banki przestały finansować nie tylko stocznię w Szczecinie, ale także w Gdyni. Po przejęciu budowy statków w PH skarb państwa przygotował także projekt przejęcia Stoczni Gdynia. Udało się to dopiero w ubiegłym roku. Jednak do tego czasu restrukturyzacja przebiegała opieszale. Do strat przyczyniły się także opóźnienia w realizacji, które pociągały kary umowne i zwiększenie kosztów.
— Ostatnie lata w sektorze stoczniowym to czas utraconych możliwości. Na świecie panuje bowiem bardzo dobra koniunktura, której polskie stocznie nie wykorzystują — mówi Henryk Ogryczak, prezes Centromoru i były prezes SG.
200 mln USD do przodu
Paradoksem jest to, że dotychczas przedstawiciele stoczni i urzędnicy odpowiedzialni za jej restrukturyzację cieszyli się z wieloletniego, pełnego portfela zamówień. Problem w tym, że przy długich terminach kontraktacji trudno przewidzieć wahania koniunktury i cen. Ten problem dotknął Stoczni Gdynia, która straciła na wzroście cen stali i wahaniach kursowych.
Dziś trzeba renegocjować kontrakty i zawierać nowe z rynkowymi cenami.
— W czasie programu restrukturyzacji renegocjowaliśmy kontrakty na łączną kwotę 200 mln USD — twierdzi Jerzy Lewandowski.
Okiem eksperta
Dziwny optymizm zarządu
Stocznia Gdynia dostała dość duże środki w ramach pomocy publicznej. W założeniu powinny one doprowadzić do przywrócenia płynności i rentowności. Tak się na razie nie stało. W tej sytuacji dziwić może optymizm zarządu stoczni, który zapowiada osiągnięcie zysku już w tym roku.
Jeśli jednak uzyskana pomoc nie pomoże w osiągnięciu rentowności, może to świadczyć o źle opracowanym planie restrukturyzacji lub o błędach w jego realizacji. Ostrożnie należy też podchodzić do przyznawania stoczni kolejnej pomocy.
Elżbieta Modzelewska-Wąchal, ekspert z kancelarii radcy prawnego Centrum Prawa Konkurencji