500 zł lepiej nie dla dziecka

Weronika KosmalaWeronika Kosmala
opublikowano: 2017-05-25 22:00
zaktualizowano: 2017-05-25 19:48

Patrz, synku, to nowy pieniądz — powiedział Kowalski, nie wiedząc, że banknot w rękach sześciolatka natychmiast straci inwestycyjną wartość

Kupowanie 500-złotowego banknotu na Allegro w roli inwestycji może zupełnie nie mieć sensu. Owszem, na początku ceny dochodziły do 750 zł, a później do około 600 zł, ale nawet niska dopłata do wartości nominalnej często po prostu się nie opłaca.

PAPIERY DŁUGOTERMINOWE:
PAPIERY DŁUGOTERMINOWE:
Wiekowe monety z popiersiem Jana III Sobieskiego zdążyły już udowodnić inwestorom potencjał — srebrne talary i złote dukaty kosztują po kilkadziesiąt tysięcy złotych, choć szóstaka można mieć za 150 zł. Na zwrot z nowego banknotu trzeba będzie jednak poczekać, bo nawet w menniczym stanie zwiększanie wartości może mu zająć kilkadziesiąt lat.
[FOT. NBP]

Na rynku numizmatów papierowe pieniądze rzeczywiście potrafią osiągać niespodziewane dla laików progi, jednak decyduje o tym kilka reguł, których nie może pominąć inwestor. Pierwsza i podstawowa: pokazując banknot sześciolatkowi, narażasz go na zagięcie choćby jednego rogu — to niby nic takiego, ale wystarczy, żeby w 500 zł nie było już nic kolekcjonerskiego.

Papież kontra Kościuszko

Jan III Sobieski nie trafił się jeszcze w portfelu każdemu, a to oznacza, że nie pozwolił mu na to niewielki nakład. Myśląc o gromadzeniu banknotów z tym królem jak o lokacie, trzeba wiedzieć, że sama niższa podaż zdecydowanie nie wystarcza. Jak twierdzi Michał Niemczyk, prowadzący numizmatyczny antykwariat, 500 zł może mieć potencjał, ale wyłącznie w nienagannym, menniczym stanie.

— Włączanie do kolekcji tego nowego banknotu to niełatwy temat, chociaż często pojawia się w pytaniach klientów. Nawet pieniądz obiegowy, jeśli pozostanie w nienaruszonym stanie, może mieć na rynku wyższą wartość, ale trzeba się liczyć z tym, że horyzont czasowy potrafi wynieść kilkadziesiąt lat. Być może po wprowadzeniu euro banknot z Janem III Sobieskim również będzie kolekcjonerski — kiedyś w końcu ludzie płacili dukatami i talarami, nie wyobrażając sobie, że w przyszłości za jeden będzie można kupić mieszkanie w centrum — komentuje Michał Niemczyk.

Dla przykładu, ekspert przytacza banknoty insurekcji kościuszkowskiej, z których taki o nominale 1 tys. zł osiągnął cenę powyżej 120 tys. zł, a taki wart kiedyś 500 zł kosztuje teraz ponad 60 tys. zł.

Równie imponującego wyniku nie zdołał natomiast wypracować banknot z papieżem, który jest przykładem na to, że rynek może zareagować również chłodniej — tak jak w 2005 r. seria 50 zł z Janem Pawłem II wzbudziła duży entuzjazm, tak teraz kosztuje około 70-80 zł. Mowa o pierwszym kolekcjonerskim banknocie wydanym przez NBP, a więc jeśli chodzi o stan zachowania, to świętość dosłownie nieskalana.

Tylko nie przeliczaj

W przypadku pieniędzy, których podstawową funkcją jest realizowanie płatności, inwestycyjną wartość mogą mieć zwykle wyłącznie te, które są prosto z bankowej paczki — niewygięte od przeliczania, nieotarte, z prostymi rogami, bez skazy. W branży taki stan określa się skrótem UNC, od „uncirculated”, co tłumaczy się jako nieobiegowy.

Wbrew pozorom, o zaburzenie tego nienagannego profilu wcale nie jest trudno, bo pieniądz papierowy już z natury jest znacznie wrażliwszy od monet, szczególnie że zdarza mu się nawet chorować. Przechowywany w nieodpowiednim, wilgotnym środowisku może stracić wartość w wyniku rdzawych plamek, podobnie jak kłopotliwe w konserwacji grafiki czy rysunki.

Tak jednak jak dzieła sztuki, banknoty są wyceniane przy jednoczesnej analizie kilku czynników — dlatego nie można wykluczyć sytuacji, w której zabytek w żałosnej formie będzie niezwykle cenny, bo poza stanem zachowania ważna jest również rzadkość. Nowe 500 zł nie jest takim cudem ocalałym unikatem, dlatego inwestowanie w banknot z niekoniecznie ostrożnej drugiej ręki to raczej nie intratne kolekcjonerstwo, tylko zbieractwo. Jeśli zamówimy taką wypłatę z banku i otrzymamy po prostu paczkę świeżych pieniędzy prosto z drukarni, nie musimy też przesadzać i urządzać dla nich specjalnego pomieszczenia, jak postępuje się z niektórymi cygarami czy winami — wystarczy, że trafią w suche i bezpieczne miejsce, w którym nikt nie będzie ich musiał dla pewności przeliczać. Metodą najbardziej profesjonalną jest przy tym tzw. grading, czyli specjalne foliowe opakowanie, w którym odsyła numizmaty największa niezależna instytucja oceniająca stan zachowania.

Jak twierdzi Michał Niemczyk, za amerykański grading kolekcjoner zapłaciłbyprzy tym banknocie 60 USD, czyli prawie połowę jego nominalnej wartości, co w przypadku pieniędzy dostępnych w obiegu dopiero od lutego może się wydawać mało opłacalne. Banknoty dostępne powszechnie są przecież inwestycją bardzo długoterminową, bo na razie nie jest nieosiągalne wypłacenie ich z banku prosto z drukarni.

Jeśli już mamy, można też, nie wyginając papieru, przyjrzeć się numerom — na rynku są pasjonaci tzw. nietypowych numeratorów, którzy płacą czasami ze sporą nawiązką za banknot, na którym są na przykład same zera i 2017 albo cyfry po kolei czy demoniczne trzy szóstki. Zdaniem Michała Niemczyka, można tego spróbować, jednak pytanie, czy inwestycja będzie opłacalna, pozostanie bez odpowiedzi pewnie przez kilkadziesiąt lat. Mając więc w dłoni nienaruszony pieniądz, który właśnie opuścił mennicę, trzeba się zastanowić: czekać, aż zwiększy wartość jako numizmat, czy wydać, zanim inflacja na dobre rozprawi się z jego siłą nabywczą?