Politycy znowu mieli swoje pięć minut. Każdy, kto pojawił się na korytarzu sejmowym, natychmiast był stawiany przed kamerą lub mikrofonem, gdzie mógł wygłosić parę dramatycznych zdań o końcu koalicji, kadencji Sejmu, rządu, wreszcie końcu świata. Odbyło się parę gorączkowych, burzliwych politycznych narad. Ich efektem są dwa wnioski o samorozwiązanie Sejmu i — doceńmy poczucie humoru Platformy Obywatelskiej — dziewiętnaście wniosków o wotum nieufności dla każdego ministra rządu Jarosława Kaczyńskiego z osobna. Skądinąd z niecierpliwością oczekujemy uzasadnienia wniosku dla np. minister Grażyny Gęsickiej. Słowa „przedterminowe wybory parlamentarne” były odmieniane przez wszystkie przypadki. Aż do czasu, gdy klub Samoobrony jednogłośnie zdecydował o wyjściu z koalicji i o pozostaniu w niej. Dla każdego coś miłego.
Można oczywiście założyć, że Jarosław Kaczyński gra va banque i zdecydował się na nowe rozdanie, które uwolniłoby go od kłopotliwych koalicjantów, a Samoobrona, pozostając w koalicji, pokrzyżowała mu te plany. Dużo bardziej prawdopodobne jest jednak to, że premier Kaczyński po prostu powtórzył manewr z wyrzuceniem Leppera i przejęciem Samoobrony. Parę miesięcy temu ten plan pokrzyżowało ujawnienie tzw. taśm Beger. Teraz już takich przeszkód nie było i wobec realnej — jak się wydaje — groźby rozłamu w Samoobronie, Andrzej Lepper postanowił ratować, co się da. To była pokerowa zagrywka, bo wyniku następnych wyborów nie podjąłby się prognozować nawet Nostradamus, a też sondaże nie dają PiS większych nadziei na samodzielne rządy (choć na zwycięstwo, o dziwo, tak). Teraz PiS ma w zanadrzu dwa złożone przez opozycję wnioski o samorozwiązanie Sejmu, i tym będzie straszyć Samoobronę i inne ugrupowania. Samoobrona będzie straszyć PiS, że jednak zerwie koalicję i wybory będą konieczne. Ale opowieści o przedterminowych wyborach parlamentarnych przypominają bajki o żelaznym wilku i poza piaskownicą zwaną Sejmem coraz mniej dzieci w nie wierzy.
Rozpadu koalicji wciąż nie można wykluczyć, jednak wcześniejsze wybory są mało prawdopodobne. Nieprzypadkowo Jarosław Kaczyński mówił, że losy rządu rozstrzygną się jesienią, a marszałek Ludwik Dorn zapowiadał rozpatrzenie wniosków o samorozwiązanie parlamentu na drugą połowę września. PiS zostawiło więc sobie czas w wakacje na ewentualne przeciągnięcie posłów Samoobrony (i pewnie nie tylko) na swoją stronę. Ten kontrolowany kryzys rządowy i tak miał się zakończyć po wakacjach. Jedynym efektem całego zamieszania jest odłożenie — też na wrzesień — prac nad ustawą o finansach publicznych. Politycy kończą sezon wiosenny mocnym akordem i ruszają na wakacje. Może prze te dwa miesiące nieco opadną emocje. A od września zaczynamy zabawę od nowa.