Aleksander Paszyński: własny kapitał budownictwu nie wystarczy
WŁASNY KAPITAŁ NIE WYSTARCZY: Dziś trudno nawet powiedzieć, który z naszych budowlanych okrętów flagowych pływa już pod inną banderą. Czy jednak powinniśmy z tego powodu płakać? — pyta Aleksander Paszyński.
fot. ARC
Z pewnym niepokojem szedłem niedawno do hotelu Marriott, by wygłosić referat otwierający seminarium organizowane przez Niemców dla Niemców zainteresowanych polskim rynkiem inwestycyjnym. Gdy godziłem się na referowanie wpływu sytuacji ekonomicznej kraju na ten rynek, była wczesna jesień ubiegłego roku i panowały nastroje znacznie lepsze od obecnych. Dziś coraz częściej w ocenach sytuacji pojawia się słowo „kryzys” i nawet jeśli uznać, że brak usprawiedliwienia dla jego użycia, to przecież nie ulega wątpliwości, że jest gorzej niż było. A ja miałem zachęcić do inwestowania w Polsce!
SALA JEDNAK mnie zaskoczyła. Nie tylko dlatego, iż była pełna, ale także dlatego, że bez większych obaw uczestnicy spotkania optowali za wyborem polskiego rynku jako terenu swych działań. Moich rozmówców nie niepokoił rosnący deficyt handlu zagranicznego, co nam wydaje się zagrożeniem poważnym, ani też spadek tempa rozwoju, które w świetle ich doświadczeń i tak nadal jawi się jako znakomite. Jeszcze kilka miesięcy temu obawiali się krachu giełdowego na skutek ucieczki z Warszawy kapitałów spekulacyjnych, a dziś podkreślali raczej wielkość naszych rezerw dewizowych, gwarantujących możliwość wyrównywania bieżącego deficytu obrotów handlu zagranicznego.
WARTO WIĘC jeszcze raz odnotować, że świat ocenia mniej nerwowo to, co dzieje się w polskiej gospodarce. To stwierdzenie pozwala mi też na spojrzenie na rolę inwestycji zagranicznych z innego punktu widzenia niż czynią to zwykle przedstawiciele naszego budownictwa. Ich niepokoi konkurencja, chętnie szermują więc hasłem zagrożenia polskich interesów przez „obcych” i załamują ręce nad tym, iż firmy zachodnie — najczęściej rzeczywiście niemieckie — wykupują nasze. To prawda — dziś trudno nawet powiedzieć, który z polskich budowlanych okrętów flagowych pływa już pod inną banderą. Czy jednak powinniśmy z tego powodu płakać? Nie ulega przecież wątpliwości, iż utrzymanie, a chciałoby się napisać zwiększenie, dynamiki inwestycyjnej nie jest możliwe bez zintensyfikowania dopływu kapitału zewnętrznego. Własny nie wystarczy.
JESZCZE BARDZIEJ narażę się polskim firmom budowlanym, ale co robić. Ich lobby od dawna lansuje tezę, że budownictwo powinno być traktowane jako koło zamachowe gospodarki. Chodzi więc o to, by je uruchomić, a na to trzeba kapitałów. Jeśli własnych brak — trzeba namawiać cudze, bo inaczej niewiele zwojujemy. Za takim rozumieniem szans rozwoju przemawia nie tyle miłość do budownictwa, ile narastająca świadomość, iż dotychczasowe tempo wzrostu krajowego produktu niewiele zmienia dystans między nami a większością krajów Unii Europejskiej. Nie ulega wątpliwości, że zwiększenie tego tempa wymaga znacznego podniesienia nakładów inwestycyjnych i ich udziału w dochodzie narodowym.
TO SMUTNE, ale nie mamy szans generowania rozwoju w niezbędnej skali tylko w oparciu o środki wewnętrzne. Można powiedzieć, iż założeniem strategicznym powinno być finansowanie z budżetu państwa i budżetów samorządów lokalnych głównie inwestycji zaliczanych do sfery usług społecznych, infrastruktury oraz bezpieczeństwa wewnętrznego i zewnętrznego. Byłoby więc znakomicie, gdyby procesy modernizacji i rozwoju stricte gospodarczego finansowane były ze środków przedsiębiorstw i oszczędności oraz — w możliwie dużej części — właśnie napływem kapitałów zewnętrznych.
NA WSPOMNIANE seminarium szedłem z obawą, wracałem natomiast w znacznie lepszym nastroju.
Aleksander Paszyński, były minister budownictwa, jest prezesem Korporacji Przedsiębiorstw Budowlanych Uni-Bud