Amerykański konsument wraca do żywych

Krzysztof Kolany
opublikowano: 2024-01-24 20:00

Najnowsze dane świadczą o tym, że przeciętny Amerykanin otrząsnął się z trwającego przez ponad rok kryzysu. Joe Sixpack znów zarabia więcej, chętnie kupuje i mniej narzeka.

Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

Stany Zjednoczone generują mniej więcej jedną czwartą globalnego PKB. W tym konsumpcja prywatna odpowiada za ok. 70 proc. produktu krajowego brutto USA. Stąd też ekonomiści czasem mówią, że to amerykański konsument dyktuje rytm światowej gospodarce. I choć to teza może trochę przesadzona, to jednak coś jest na rzeczy.

Konsument od boomu do krachu

To właśnie amerykański konsument w znacznej mierze stał za covidowym boomem z lat 2020-21. Otrzymawszy bezprecedensowe wsparcie fiskalne (w praktyce był to uniwersalny dochód bazowy) ruszył na zakupy wymiatając ze sklepowych półek praktycznie wszystko: od elektroniki, AGD, przez meble po samochody. Tym bardziej, że spora część usługowej części gospodarki USA (przede wszystkim branża turystyczna, rozrywkowa czy gastronomiczna) pozostawała administracyjnie zamknięta za sprawą permanentnie przedłużanych restrykcji sanitarnych.

W rezultacie od lata 2020 do wiosny 2021 r. w Stanach Zjednoczonych trwał konsumpcyjny boom, który o kilkanaście procent podbił statystyki sprzedaży detalicznej względem poziomu z lutego 2020 r. Przez kolejne miesiące sprzedaż w ujęciu nominalnym wciąż notowała solidne przyrosty, ale po uwzględnieniu rosnących cen jej realna dynamika roczna pozostawała ujemna. Amerykański konsument przygnieciony galopującą inflacją musiał coraz więcej wydawać na żywność, paliwo i energię i coraz mniej pieniędzy mógł przeznaczyć na dobra wyższego rzędu (czyli takie, bez których można się jakoś obejść).

Na to nałożył się drugi trend w postaci substytucji wydatków na dobra trwałe wydatkami na usługi. Przede wszystkim na podróże, rozrywkę, kasyna, restauracje – czyli to wszystko, co przez prawie dwa lata było mniej lub bardziej zabronione. Zresztą, jak często można kupować nowe meble, samochody czy wymieniać elektroniczne gadżety na coraz to nowsze (i coraz droższe) modele? W efekcie w statystykach realnej dynamiki sprzedaży detalicznej w 2022 r. zobaczyliśmy załamanie podobne do tego z recesji z lat 2008-09 i głębsze niż po pęknięciu bańki internetowej na początku XXI wieku.

Joe Sixpack nabrał animuszu

Nie wiedzieć czemu, amerykańska elita nie pała szczególną miłością do przeciętnego konsumenta i na cześć sześciopuszkowej zgrzewki pewnego napoju okrzyknęła go mianem Joe Sixpacka. Równocześnie jakiekolwiek większe problemy finansowe tego typu konsumenta są skrzętnie analizowane przez ekonomistów. W ostatnich paru latach źródła ekonomicznych zmartwień przeciętnego Amerykanina były aż nazbyt oczywiste.

Wróg publiczny numer jeden miał na imię inflacja. Od kwietnia 2020 do grudnia 2023 r. koszty życia w Stanach Zjednoczonych mierzone oficjalnym rządowym indeksem CPI podniosły się o przeszło 20 proc. Tak, o jedną piątą w ciągu 3,5 roku, co daje średnioroczną (CAGR) stopę inflacji rzędu 5,52 proc. Równocześnie średnia stawka godzinowa rosła w średnim tempie 5,09 proc. Na pierwszy rzut oka różnica jest niewielka. Tyle że to tylko średnie. W wielu sektorach amerykańskiej gospodarki płace stały w miejscu aż do 2022 r. Zaś statystyczna średnia rosła głównie dlatego, że z gospodarki na pewien czas wyeliminowano kilka milionów najniżej opłacanych miejsc pracy w gastronomii, hotelarstwie czy szeroko pojętej rozrywce.

Niemniej jednak przez 25 kolejnych miesięcy Stany Zjednoczone notowały realny spadek średniej stawki godzinowej. Dopiero od ośmiu miesięcy płace rosną szybciej niż oficjalnie raportowana inflacja CPI. Tyle tylko, że w latach 2021-22 realny spadek płac był nawet głębszy niż w okresie Wielkiej Recesji z lat 2008-09. Jednakże niedawna poprawa wystarczyła, by nastroje amerykańskich konsumentów uległy znaczącej poprawie.

W czerwcu 2022 r. indeks Uniwersytetu Michigan spadł do najniższego poziomu w swej 70-letniej historii, przebijając nawet minima z roku 1974, 1980 czy 2008.I wszystko to przy najniższej od przeszło pół wieku stopie bezrobocia. Lecz od tamtego czasu Joe Sixpack poczuł się znacznie lepiej. Wskaźnik Michigan Sentiment w styczniu 2024 r. nieoczekiwanie podniósł się do 78,8 pkt. Ten przeszło dziewięciopunktowy wzrost był najsilniejszym od grudnia 2005 r. i o głowę przewyższył wartość 69,9 pkt oczekiwaną przez analityków.

To recesji w USA jednak nie będzie?

Rok temu zdecydowana większość ekonomistów przepowiadała wystąpienie recesji w największej gospodarce świata. Mimo bardzo mocnego poparcia w historycznych wzorcach te przepowiednie się nie sprawdziły. Nie dość, że Stany Zjednoczone uniknęły recesji, to jeszcze w III kwartale annualizowany wzrost PKB sięgnął prawie 5 proc., a stopa bezrobocia utrzymuje się blisko najniższych poziomów od roku 1969.

Z recesjami tak już bywa, że zwykle nie przychodzą wtedy, gdy są spodziewane. Teraz już mało kto przewiduje załamanie koniunktury w największej gospodarce świata. Równocześnie dane świadczące o sile amerykańskiego konsumenta zdają się potwierdzać racje optymistów. Realne płace znów rosną, bezrobocie jest praktycznie nieistniejące, a morale konsumenta poprawia się po osiągnięciu rekordowo niskich wartości.