Przed lockdownem po „kuroniówkę” w Stanach Zjednoczonych przychodziło nieco ponad 200 tys. Amerykanów tygodniowo. Ale na przełomie marca i kwietnia statystyki te wystrzeliły w kosmos, osiągając wartości rzędu 6-7 mln. To 10-krotnie więcej niż w czasie najcięższych recesji w minionym półwieczu. W lipcu liczby nowo rejestrowanych bezrobotnych obniżyły się do 1,3-1,4 mln tygodniowo. A więc wciąż 6-krotnie więcej niż przed marcem, ale też wyraźnie mniej niż w szczycie koronakryzysu.



Łącznie przez ostatnie cztery miesiące po stanowe zasiłki dla bezrobotnych zgłosiło się 52,6 mln Amerykanów. W tygodniu zakończonym 18 lipca świadczenia te wciąż pobierało 16,2 mln bezrobotnych (w maju było to nawet 25 mln). Gdy doliczymy do tego wszystkie publiczne (w tym federalne) programy wsparcia, to na początku lipca z samych tylko zasiłków dla bezrobotnych żyło 31,8 mln mieszkańców „kraju wolnych ludzi”. Dla porównania, rok wcześniej było ich 1,7 mln.
Stan, gdy praca nie popłaca
Do niedawna zasiłki dla bezrobotnych w Ameryce trudno było uznać za szczególnie intratne. W zależności od stanu wahały się one od 240 USD (w Arizonie) do 823 USD (w Massachusetts) tygodniowo. W większości stanów były to kwoty rzędu 400-600 USD wypłacanych z reguły maksymalnie przez 26 tygodni (czyli pół roku). Średnia wysokość takiego zasiłku w 2019 r. wynosiła 378 USD. Dla porównania, przeciętne tygodniowe wynagrodzenie w amerykańskim sektorze prywatnym w lutym 2020 r. wynosiło 981 USD (dane BLS).
Lecz od marca 2020 r. status bezrobotnego w USA zapewnia całkiem przyzwoite dochody. A to za sprawą ustawy CARES, pod którym to skrótem kryje się pakiet wydatków federalnych (nominalnie opiewających na 2,2 bln USD) mających stymulować największą gospodarkę świata. Częścią CARES były federalne dopłaty do stanowych zasiłków dla bezrobotnych w wysokości 600 USD tygodniowo.
W rezultacie w większości stanów od kwietnia zasiłek dla bezrobotnych jest wyższy od mediany wynagrodzeń w sektorze prywatnym. Ponadto większość nowych bezrobotnych stanowili nisko opłacani pracownicy sektora usług: kelnerki, barmani, sprzątaczki etc. Według szacunków badaczy z Uniwersytetu Chicago dwóch na trzech beneficjentów tych zasiłków otrzymuje więcej pieniędzy, niż zarabiałoby w pracy. Oznacza to, że dochody milionów Amerykanów wzrosły po przejściu na bezrobocie. W przypadku co piątego dochody uległy podwojeniu!
Nic nie trwa wiecznie
Tyle tylko, że ta federalna dopłata do stanowych zasiłków wygasa wraz z końcem lipca. Tymczasem bezrobocie wciąż jest bardzo wysokie (w czerwcu wynosiło oficjalnie 11,1 proc., ale faktycznie sięgało 15- 20 proc.), a gospodarka „odzyskała” tylko jedną trzecią miejsc pracy utraconych na skutek lockdownu. Co więcej, ze względu na pandemię strachu i urzędowych zakazów wiele tych miejsc pracy zapewne już nigdy nie wróci (w turystyce, gastronomii, handlu, liniach lotniczych itd.). Jest więc dość prawdopodobne, że wielomilionowa armia bezrobotnych Amerykanów okaże się zjawiskiem trwałym. Politycy są w kropce.
Co rozsądniejsi mają świadomość, że sytuacja, gdy na zasiłku zarabia się więcej niż w pracy, jest patologiczna i nie może trwać wiecznie. Z drugiej strony na początku listopada (tj. już za trzy miesiące) są wybory i drażnienie kilkudziesięciu milionów wyborców może nie być pomysłem gwarantującym reelekcję. Dlatego w Kongresie trwają intensywne negocjacje na temat wydłużenia covidowych transferów socjalnych. Republikanie chcieliby zmniejszyć federalną dopłatę z 600 USD do 200 USD tygodniowo, nieco równoważąc relację między zasiłkiem a pensją (zwłaszcza że ten pierwszy jest nieopodatkowany).
Demokraci chcieliby wydłużenia tego „600+” do końca roku, co jednak grozi nie tylko powiększeniem i tak już gigantycznego deficytu fiskalnego (szacowanego na 18 proc. PKB), ale przede wszystkim przyzwyczajeniem dziesiątek milionów Amerykanów do życia na cudzy koszt i kultywowania postaw roszczeniowych. O zniechęcaniu do poszukiwania pracy (płatnej mniej od zasiłku) nawet nie wspominając. Na stole są też propozycje zakładające federalne dopłaty dla osób powracających do pracy lub ograniczenie dopłat do zasiłków do wysokości ostatniego wynagrodzenia.
Przedłużać czy jak przedłużyć?
Z drugiej strony pozbawienie z dnia na dzień głównego źródła dochodu 20 milionów konsumentów może się bardzo źle skończyć. Amerykańska gospodarka konsumentem stoi — odpowiada on za około 70 proc. PKB. Nagłe wygaszenie amerykańskiego programu „600+” mogłoby wywołać szok skutkujący spadkiem konsumpcji i kolejną falą recesji. Byłby to także potężny cios w system bankowy, który w ostatniej dekadzie hojnie kredytował amerykańskiego Joe Sixpacka, nie bardzo oglądając się na ryzyko kredytowe.
„Uh, nawet o tym nie pomyślałam. Po to przecież wydają karty kredytowe” — tak na pytanie o możliwość zakończenia „600+” odpowiedziała jedna z bezrobotnych Amerykanek cytowana przez portal marketplace.org.
Wypowiedź bardzo znamienna, zdradzająca lekkomyślność i krótkowzroczność nie tylko amerykańskich wyborców, ale też wybranych przez nich polityków. Przecież od marca było wiadomo, że „600+” wygaśnie w lipcu. Czasu na rozwiązanie problemu było więc nadto. Ze względu na nadchodzące wybory i wciąż kiepski stan koniunktury gospodarczej w USA kolejny pakiet stymulacyjny jest w zasadzie pewny. Na razie mówi się o kwocie rzędu 1 bln USD, czyli połowy tego, co ogłoszono pod koniec marca.
Dokładna wartość nominalna jest tu wszakże bez znaczenia — chodzi o skalę. Bo wydatki te i tak pośrednio sfinansuje Rezerwa Federalna, masowo skupująca obligacje rządu USA. Stąd też reakcja rynków finansowych — od połowy lipca szybko spada wartość dolara amerykańskiego, a rosną notowania złota i innych metali szlachetnych. Kwestia wydłużenia „programu 600+” ma też swój kontekst giełdowy. Liczne anegdotyczne relacje opisywały, jak to covidowe zasiłki (oraz wysyłane przez rząd czeki opiewające na 1200 USD per capita) były wpłacane na rachunki maklerskie i służyły do spekulacji na Wall Street. Skoro z powodu zamknięcia sklepów tych pieniędzy i tak nie można było wydać, to Amerykanie (zwłaszcza ci młodsi) zostali pełnoetatowymi traderami.
Chyba nikt nie potrafi oszacować, jak istotny jest wpływ „covidowych traderów” na zachowanie amerykańskiego rynku akcji. Ale przycięcie federalnych dopłat do zasiłków dla bezrobotnych może uderzyć w wyceny amerykańskich spółek dwoma kanałami. Po pierwsze, poprzez spadek przychodów wywołanych osłabieniem popytu konsumpcyjnego. A po drugie, poprzez spadek wyceny rynkowej wywołanej spadkiem popytu inwestycyjnego na akcje.