Wyspy Zielonego Przylądka, kraina Cesárii Évory. Egzotyczna sprawa. W katalogu Travelplanet można znaleźć ofertę: 6 dni w dwugwiazdkowym „małym, eleganckim” hotelu da Luz w Cabo Verde. Data wylotu: 3 lipca. Cena: od 766 euro za 6 dni pobytu. Czyli jakieś 2865 zł. (Oferta C1306451).
Dwie (lokalne zapewne) gwiazdki oznaczają, że cena odpowiada standardowi, który nie jest najwyższy, choć biuro wycieczki określa hotel jako elegancki. Z opisu na stronie biura wynika, że pokój hotelowy jest „2-osobowy (DEF), z 2 łóżkami, klimatyzacją, wentylatorem, TV, telefonem i prysznicem oraz WC”. Słowem, minimum na wakacyjne lenistwo. W cenę wliczono śniadanie, przelot (bez opłat lotniskowych).
Cóż więcej trzeba. Zamawiamy. Po kwadransie otrzymujemy e-mailem potwierdzenie. I pierwsze zaskoczenie, bo cena urosła nagle do 1460 euro (5622 zł). O 2752 zł więcej niż w ofercie. Pewnie pomyłka, pomyśli każdy klient zwiedziony ceną prawie o połowę niższą. Prosimy o wyjaśnienie. Po kwadransie dowiadujemy się, że:
„Cena proponowanej oferty została skalkulowana w oparciu o aktualny stan wolnych miejsc. Ponieważ powyższa propozycja cieszy się dużym zainteresowaniem, zachęcam do podjęcia decyzji o zakupie”.
Chciałbym, ale nie za takie pieniądze. Za drogo. Ale biuro w tym samym e-mailu rozwiewa moją rozterkę:
„Zachęcam Pana do zakupu proponowanej wycieczki w naszym biurze, ponieważ wszystkie oferty w Travelplanet.pl są objęte «Gwarancją Najniższej Ceny». Gwarantujemy Panu w ten sposób, że żadnej z naszych ofert nie kupi Pan w innym biurze podróży taniej”.
Chciałbym wierzyć, że w tym samym terminie, w tym samym hotelu, te same pokoje były o połowę tańsze, dlatego poszły jak woda. Nie mogę, tym bardziej że wciąż figurują w ofercie Travelplanet. W końcu z niej a nie z sufitu wziąłem owe 766 euro. Jeżeli czegoś nie ma, bo się sprzedało, to z oferty znika. Bo jak mawia mój znajomy hydraulik: oferta to podstawa, ale jak klient chce dać flaszkę, to nie odmówię.
Może na Dominikanę? Na siedem dni za 5029 zł w dwugwiazdkowym hotelu. Słono, zwłaszcza że cena i tym razem podskakuje do 6058 zł.
Koniec z egzotyką
Więc może Egipt za 1599 zł, za to w pięciogwiazdkowym hotelu w Hurghadzie? Błąd, za 2007 zł. Jest też Kreta, „hit dnia”, tydzień za 799 zł. Brzmi zbyt dobrze i rzeczywiście — cena prawdziwa wynosi 1157 zł. Nie to nie. Polecę sobie do Hurghady, złapię stopa i dojadę do Kairu. Dalej już fraszka. Mam farta, bo biuro ma w ofercie czartery. Za 578 zł w obie strony do Egiptu. Taniocha. Plus opłaty lotniskowe. Czyli ile?
Travelplanet.pl szczyci się tytułem biura numer 1 w rankingu tygodnika „Wprost”.
Postanawiam zamienić Cesárię Évorę na minojskie pałace. Na portalu Wakacje.pl znajduję ofertę (WAK76299): Kreta, 549 zł za osobę. Tyle co weekend w Krakowie. Rezerwuje na dwie osoby. Biuro potwierdza i prosi o wpłatę 1813,98 zł. Tym razem miejsca są, ale cena jest wyższa od katalogowej prawie o 360 zł. Dlaczego? Dociekam. Firma, szybko, bo już po kilkunastu minutach przysyła kalkulację:
„2 x pakiet 549 zł (zakwaterowanie, wyżywienie, transfer, przelot), 2 x ubezpieczenie KL, NW, 2 x opłaty lotniskowe 298,99”.
Zasięgam opinii UOKiK: ubezpieczenie KL i NW rzeczywiście jest obowiązkowe. Jednak firma każe sobie za nie płacić aż 250 zł. Dla porównania, firma Outlet oferuje takie za 36 zł od osoby na 10 dni i 48 zł od osoby na 28 dni.
Opłata za wylądowanie na Krecie — prawie 200 zł (Dla porównania: Warszawa — około 100 zł) wydaje się zbyt wysoka. Firma reklamuje się jako „Pierwsza Internetowa Firma Równych Szans”.
Zastanawia jedno. Skoro wszystkie składniki ceny są niezmienne, to dlaczego niektóre biura podróży nie podają w ofercie pełnej ceny, tylko, wzorem tanich linii lotniczych, szatkują je na kawałki. Żeby tak jak „lotnicy” zwabić niską ceną?
Zapytaliśmy UOKiK czy informacja podana w ofercie internetowych biur podróży wiąże klientów?
— Turysta wybierający się na wakacje w rozumieniu przepisów jest konsumentem. A to oznacza, że przysługują mu pewne prawa — przede wszystkim — do jasnej, rzetelnej i niewprowadzającej w błąd informacji. Zakup wycieczki przez internet nie zmniejsza naszych praw. Jeśli decydujemy się na wirtualne zakupy — powinniśmy otrzymać jasną informację o cenie wycieczki — twierdzi Małgorzata Cieloch, rzecznik UOKiK.
Travelplanet i Wakacje.pl jasnej informacji nie podają. Albo to ja, klient, jestem ciemny.
Masakra w Rainbow Tour
Niezrażony klęską na Wyspach Zielonego Przylądka i na Dominikanie, za to mocno wkurzony, zamarzyłem o wystrzałowych wakacjach w Corleone. Z wyborem ofert urlopu na Sycylii nie ma problemu. Trafiłem na renomowane biuro podróży. A „masakra cenowa” też swoje zrobiła.
Zdecydowałem się na ofertę SLA0630. Wyjazd 30 czerwca. Na tydzień. Za „od 2299 zł”. Z czterech hoteli wybrałem jeden. Niestety. W nim wszystkie apartamenty zostały już sprzedane, ale biuro od razu o tym informuje na stronie. Wybrałem więc inny — King’s House.
Szybka rejestracja, żadnych e-maili. Płatność na stronie. Rach-ciach i zapłacone. Tyle co w ofercie. Biuro nie ukrywa kosztów dodatkowych i aktualizuje ofertę w internecie, mimo że jest biurem tradycyjnym. Oferta jasna jak słońce nad Katanią.
Dla pewności sprawdziłem również inne oferty, jak choćby wycieczkę do Europejskiego Parku Rozrywki za „od 599 zł” w ramach „masakry cenowej”. Tanio. Tyle też biuro ode mnie zażądało. Zrezygnowałem, bo za stary jestem na Myszkę Miki.
Przykład Rainbow Tour (ale nie tylko, bo podobnie swoją ofertę prezentuje np. Triada) dowodzi, że można zarabiać na urlopach, nie łapiąc klientów na cenę i stale aktualizować cennik, z czym internetowe biura miewają problemy. Zobaczymy, jakie refleksje nasuną mi się po powrocie.
Swoją drogą, ciekawe, kto wpadł na pomysł kojarzenia słonecznych wakacji z masakrą, choćby cenową. Kiedy widzę takie hasło na stronie biura podróży, od razu przypomina mi się nowozelandzka linia lotnicza Kiwi Airlines. Kiwi to ptaki nielatające, więc pasażerowie woleli nie kusić losu i latali konkurencyjnymi samolotami. Kiwi Airlines szybko zbankrutowała. n
Ptak, a nie lata
Kiwi, ptak nielot, mieszka wyłącznie w Nowej Zelandii. Nie ma ogona. Natura obdarzyła go słabym wzrokiem, za to znakomitym słuchem i węchem. Płochliwy, prowadzi nocny tryb życia. Jaja wysiaduje samiec i on wychowuje, niczym kura domowa, pisklęta. Nowozelandczycy nazwali też tak owoc, bo jego meszek przypominał im puszek nielota.
Jazz z wyspy
Cesária Évora nazywana jest królową Cabo Verde. Mieszka w małej miejscowości Mindelo na wyspie Sao Vicente (Republika Zielonego Przylądka). Wykonuje tzw. mornę, specyficzny dla mieszkańców Cabo Verde rodzaj muzyki. Śpiewa wyłącznie po kreolsku lub po portugalsku. Nigdy nie bisuje. Niegdyś głodna i biedna, lekceważona i poniżana, dziś nie chce o tym mówić, lecz pamięta. Samochodem przejeżdża ulice, po których — bosonogiej — nie wolno było chodzić. I wciąż śpiewa boso — na pamiątkę. Z nieodłącznym papierosem w dłoni, odpalanym jeden od drugiego. Wydała 15 płyt. Na ostatnim albumie „Rogamar” zaśpiewała specjalnie dla polskich fanów w duecie z Dorotą Miśkiewicz utwór „Um Pincelada” („Muśnięcie pędzlem”).
Pałace minojskie
Najstarsze budowle greckie, których ruiny dotrwały do czasów nam współczesnych, mają 4 tys. lat i wcale nie znajdują się w Atenach, lecz na Krecie. Pierwszy pałac Minosa powstał około 2000 r. p.n.e. w Knossos, niedaleko współczesnego Iraklionu. 100 lat później zbudowano pałac w Fajstos, w południowej części wyspy nad zatoką Mesarską.
Parki
uciech pełne
Francuzi twierdzą, że w Europie jest tylko jeden Europejski Park Rozrywki — ich Eurodisneyland pod Paryżem, królestwo Myszki Miki i Kaczora Donalda. No, może dwa, licząc Park Asteriksa z wioską Asteriksa, miniaturą antycznej Grecji (pałac Minosa, replika konia trojańskiego) oraz z rzymskim miastem. Ale Belgowie nie są gorsi. Pod Brukselą, w Parku Walibi jest równie rozrywkowo. W Holandii w Parku Efteling czeka nas podróż przez świat bajek Andersena, braci Grimm i baśni tysiąca i jednej nocy, szybka kolejka i kolejka wodna. Tu jest największy w Europie zamek pełen duchów. Również Niemcy mają swoje bajkowe światy. Heide Park niedaleko Hamburga, gdzie można skoczyć z 71-metrowej wieży i Hansa Park przy granicy z Danią.
