Wśród osób, które startują w niedzielnych wyborach parlamentarnych, bardzo trudno znaleźć kandydatów wywodzących się wprost z biznesu, zwłaszcza średniego lub dużego. Na listach niektórych komitetów są prawdziwymi rodzynkami.
Wątpliwy prestiż
Andrzeja Domańskiego — od kilkunastu lat związanego zawodowo z rynkiem kapitałowym, który o poselski mandat ubiega się z listy Koalicji Obywatelskiej (KO) — wcale nie dziwi to, że przedsiębiorcy omijają politykę wielkim łukiem.
— Biznes generalnie żyje w głębokim przekonaniu, że nie warto wchodzić do polityki. Nie ma z tego ani pieniędzy, ani prestiżu. Polityk to przecież profesja, która nie cieszy się w społeczeństwie specjalną estymą — mówi Andrzej Domański.
Nie są to jedyne powody.
— Wchodząc do wielkiej polityki, właściciel firmy lub aktywny menedżer może popaść w konflikt interesów. Biznesmeni starają się tego uniknąć, podobnie zresztą jak ujawniania swojego majątku, a przecież parlamentarzyści muszą regularnie składać oświadczenia majątkowe — dodaje Dariusz Wieczorek, który stara się o reelekcję, startując z listy Lewicy.
Szczeciński poseł jest jednym z bardzo nielicznych kandydatów tego ugrupowania, który ma za sobą biznesowe doświadczenie — był prezesem Energetyki Szczecińskiej i członkiem zarządu Enei. Stronienie przedsiębiorców od polityki uważa za bardzo szkodliwe zjawisko.
Poważne ryzyko
Przemysław Wipler, kandydat z ramienia Konfederacji, dostrzega jeszcze inne powody tego, że biznes stroni od polityki.
— Taki krok przedsiębiorcy może oznaczać poważne ryzyko dla jego firmy. W polityce jest tak, że zwycięzcy — często stosując też brudne chwyty — wykorzystują swoją przewagę, by niszczyć konkurentów. Powszechne jest przecież nasyłanie wszelkiego rodzaju kontroli — od skarbowych po PIP — i inne działania organów administracyjnych. Jest przy tym multum nadużyć, ale tak już jest — wyjaśnia kandydat Konfederacji.
Skoro sam jest przedsiębiorcą, dlaczego zatem zdecydował się na próbę powrotu na ul. Wiejską (był posłem w latach 2011-15)?
— Robię to m.in. po to, żeby z taką patologią walczyć. Wiem jak, bo mam bardzo bogate doświadczenie. Przez ostatnich siedem lat prowadziłem działalność polegającą właśnie na doradzaniu biznesowi, jak rozumieć i jak sobie radzić z polityką, która uderza w ich działalność. Znam się na tym żywiole — twierdzi Przemysław Wipler.
Dużo roboty
Podobne motywacje mają także inni wywodzący się z biznesu potencjalni parlamentarzyści.
— Uważam, że moje doświadczenie wyniesione z rynku finansowego i biznesu można dobrze wykorzystać przy tworzeniu prawa, a ludzi, którzy mają podobne doświadczenie i zdecydowali się pójść do polityki, faktycznie można policzyć na palcach jednej ręki — mówi Andrzej Domański.
Jego zdaniem korzystne dla przedsiębiorców zmiany w prawie może przeprowadzić właśnie ktoś, kto zna realia i potrzeby polskiego biznesu.
— Kiedyś warszawska giełda była niedoścignionym wzorem dla innych rynków kapitałowych w regionie. Teraz jest w kompletnym marazmie — znacznie więcej spółek opuszcza parkiet, niż na niego wchodzi. To można i należy zmienić. Mamy na to pomysły, np. ograniczenie podatku od dochodów kapitałowych, czyli podatku Belki, oraz wprowadzenie REIT-ów. To jedna z rzeczy, którą chciałbym aktywnie się zająć, jeśli dostanę się do Sejmu — mówi kandydat KO.
Chyba najwięcej ludzi biznesu można znaleźć na liście Trzeciej Drogi, zwłaszcza wśród kandydatów Polski 2050 Szymona Hołowni. To partia debiutująca w wyborach, więc kandydatów musiała rekrutować przede wszystkim spoza zawodowych polityków.
— Sprzeciw wobec tego, co w ostatnich latach robią polskie władze przeciw przedsiębiorcom, kobietom, wolności i demokracji, narastał we mnie od dawna. To bardzo dojmujące uczucie. Jako przedsiębiorczyni, współwłaścicielka dobrze prosperującej firmy, mogłabym wprawdzie wciąż żyć moim ustabilizowanym życiem, jednak kumulująca się we mnie złość w pewnym momencie przeważyła. Uznałam, że trzeba działać — mówi Elżbieta Burkiewicz, współwłaścicielka firmy Eldan, sejmowa kandydatka Trzeciej Drogi z Podkarpacia.
— Politycy za bardzo zajmują się wydawaniem pieniędzy, a za mało ich zarabianiem. Za rządów PiS, szczególnie zaś po wprowadzeniu Polskiego Ładu, sytuacja biznesu coraz bardziej się pogarsza. To trzeba zmienić i jest to najważniejszy powód, dla którego zdecydowałem się wejść do wielkiej polityki — wyjaśnia Piotr Strach, prezes spółki Strach zajmującej się m.in. produkcją konstrukcji stalowych, zabudów aut ciężarowych, a o poselski mandat ubiega się z ramienia tego samego komitetu wyborczego.
Polityczne doświadczenia
Potencjalnym posłem Trzeciej Drogi jest też Wojciech Warski, prezes spółki Softex Data, znany przede wszystkim z działalności w Business Centre Club (BCC), którego był wiceszefem. W przeciwieństwie do wielu innych biznesowych kandydatów do Sejmu nie jest w polityce nowicjuszem.
— Stykam się z polityką już od ponad 20 lat. W tym czasie przez dekadę byłem wiceprzewodniczącym Trójstronnej Komisji ds. Społeczno-Gospodarczych, a następnie Rady Dialogu Społecznego. Działalność w BCC zacząłem jeszcze pod koniec ubiegłego wieku, byłem szefem konwentu, a potem wiceprezesem tej organizacji i również z politycznych powodów z nią się rozstałem. Ówczesnemu szefostwu BCC nie spodobało się to, że w przeddzień wyborów parlamentarnych w 2019 r. ośmieliłem się publicznie krytykować politykę prowadzoną przez PiS — mówi Wojciech Warski.
Wie, co może go czekać na Wiejskiej. Uważa, że jest na to przygotowany.
— Jestem już po sześćdziesiątce, w biznesie zrobiłem, co mogłem, i mogę bez obaw zostawić firmę w rękach młodszych menedżerów, którym powinienem bardziej służyć radą niż czynem. Moja wiedza, doświadczenie i pasja społeczna może natomiast przydać się gdzie indziej. Uważam się za państwowca i jestem gotowy odbudowywać kraj po destrukcji państwa, jaka dokonała się w ostatnich latach. Jeśli więc dotychczas byłem w polityce po kostki, to teraz jestem gotów zanurzyć się w niej co najmniej po pas — twierdzi Wojciech Warski.
W podobnej sytuacji jest Jerzy Meysztowicz, krakowski kandydat KO na posła.
— Moja działalność biznesowa ogranicza się wyłącznie do zarządzania moimi nieruchomościami. To pozwala mi być niezależnym finansowo, a jednocześnie poświęcić się polityce. Nie jestem zresztą w niej nowicjuszem. I chodzi nie tylko o to, że w latach 2015-19 byłem posłem. Już na przełomie wieków byłem wicewojewodą — najpierw krakowskim, potem małopolskim. Ostatnie lata to moja aktywna działalność w Nowoczesnej, w której jestem wiceprzewodniczącym — wyjaśnia Jerzy Meysztowicz.
I on, i Wojciech Warski to przykłady osób, które właściwie wyszły już z biznesu i mogą zająć się polityką. Zdaniem niektórych przedsiębiorców takich ludzi może i powinno być znacznie więcej.
— Etap sukcesji, na którym jest teraz wiele polskich firm założonych na początku lat 90. zeszłego wieku, daje nadzieję na zmianę status quo. Przedsiębiorcy, którzy oddali swoje spółki spadkobiercom, mogą wejść do polityki, by podzielić się swoimi doświadczeniami. Liczę, że tak się stanie — mówi Przemysław Wipler.
Czy aktywni przedsiębiorcy nie obawiają się, że — zgodnie z przestrogami kandydata Konfederacji — polityka może im zaszkodzić w biznesie? Niektórzy mają takie obawy.
— Moja młodsza siostra, która jest moją wspólniczką, miała wątpliwości, czy powinnam kandydować do parlamentu, ale zdołałam ją przekonać — mówi Elżbieta Burkiewicz.
Prawo i energetyka
Czym jeszcze chcą zająć się w parlamencie posłowie o biznesowych korzeniach?
— Gdyby udało mi się wywalczyć mandat, chciałbym zająć się przede wszystkim kwestią transformacji energetycznej. Obecny polski miks energetyczny coraz bardziej ogranicza możliwości eksportu polskich firm i jeśli nie postawimy mocno na wiatraki, fotowoltaikę i magazyny energii, będzie tylko gorzej. Należy więc czym prędzej, bazując na dochodach ze sprzedaży uprawnień do emisji CO2, rozpocząć inwestowanie w OZE — uważa Piotr Strach.
Dodaje, że o sprawy przedsiębiorców próbował wcześniej walczyć na szczeblu samorządowym.
— Siedem lat zasiadałem w radzie jednej z dzielnic Częstochowy, a potem cztery lata w radzie miasta, mając nadzieję, że sytuację można poprawić na tym poziomie. Niestety, nasz klub był w opozycji i nie udało się nam np. powstrzymać coraz większego zadłużania samorządu — mówi Piotr Strach, tłumacząc jednocześnie powody starań o wejście na wyższy polityczny poziom.
— Z pewnością będę miał co robić. Jest multum spraw, które popsuł PiS i które trzeba szybko naprawić. Już poprzednio będąc posłem, starałem się zablokować forsowane przez władzę przepisy wprowadzające odpowiedzialność zbiorową za czyny zabronione czy pomysły MSWiA, by wykorzystywać posiadane przez resort dane przeciwko firmom. Wtedy się nie udało, ale mam nadzieję, że teraz nie tylko to opresyjne prawo zmienimy — mówi Jerzy Meysztowicz.
Za swój najważniejszy cel Elżbieta Burkiewicz uważa odsunięcie PiS od władzy, ale wyznaczyła sobie także inne zadania.
— Pochodzę z Mielca. To miasto liczące nieco ponad 60 tys. mieszkańców, które po zmianie ustroju przeżywało bardzo trudne chwile — gdy w 1992 r. rozpoczęto restrukturyzację największego przedsiębiorstwa, czyli zakładów lotniczych, oznaczało to radykalny wzrost bezrobocia i brak perspektyw dla całego regionu. Trzy lata później dzięki ludziom z wizją, pasjonatom powstała specjalna strefa ekonomiczna, która ożywiła miasto. Uważam, że takich właśnie ludzi potrzeba w parlamencie — mówi kandydatka Trzeciej Drogi.
Tysiące krzyżyków
Na jakie wyniki liczą kandydaci-przedsiębiorcy?
— Będę szczęśliwa, jeśli uda się odsunąć PiS od władzy, a to, ile głosów dostanę i czy otrzymam mandat czy nie, ma dla mnie mniejsze znaczenie. Inna sprawa, że liczę na co najmniej kilkanaście tysięcy głosów — mówi Elżbieta Burkiewicz.
— Zakładam, że kandydaci Trzeciej Drogi w gliwickim okręgu, z którego startuję, mają szansę na 40-50 tys. głosów. Sam liczę na pięciocyfrowy wynik — deklaruje Piotr Strach.
— Jako fachowiec startujący w wyborach na Śląsku, ze śląskimi korzeniami, ale poza miejscem stałego zamieszkania, liczę na 8-10 tys. głosów. Ślązacy cenią konkrety, racjonalność i to jest moim atutem. Jeśli otrzymam mniej niż połowę, to uznam, że jako kandydat nie potrafiłem wystarczająco się zaprezentować. Nie oznacza to jednak, że będę sfrustrowany z tego powodu. Wybory są specyficznym konkursem, wymagającym sprawności nie tylko na polu wiedzy, ale także komunikacji społecznej — uważa Wojciech Warski.
Dariusz Wieczorek za swój sukces uzna powtórzenie wyniku sprzed czterech lat, czyli zdobycie 25 tys. głosów.
— Co do mojego osobistego wyniku w wyborach, to nie mam żadnych oczekiwań. Polityka to gra zespołowa. Jeśli wejdziemy do Sejmu i zdobędziemy taką liczbę mandatów, że bez nas nie będzie możliwe utworzenie rządu, uznam to za sukces, także osobisty. Każda inna sytuacja, także taka, w której uzyskam rekordową liczbę głosów, będzie porażką — deklaruje Przemysław Wipler.
Większość naszych rozmówców nie interesuje status posła zawodowego. Wyjątkiem jest Andrzej Domański.
— Jeżeli uzyskam poparcie mieszkańców Warszawy, będę posłem zawodowym. Jeśli już ktoś się decyduje na działalność polityczną, powinien w pełni jej się oddać — mówi kandydat KO.
Wiosną tego roku trzy wielkie organizacje przedsiębiorców (Krajowa Izba Gospodarcza, Business Centre Club i Federacja Przedsiębiorców Polskich) postanowiły uzmysłowić politykom, jak wielką siłą wyborczą mogą być polscy biznesmeni. Oszacowały, że mogą oni stanowić nawet 14 proc. elektoratu. Inicjatorzy akcji opracowali tzw. Dekalog biznesu, czyli zbiór najważniejszych postulatów środowisk przedsiębiorców wobec władzy. Pod dekalogiem podpisało się blisko 100 tys. osób. Popularność inicjatywy spowodowała, że organizatorzy zaczęli myśleć nad utworzeniem partii politycznej przedsiębiorców. Ostatecznie do tego nie doszło z uwagi m.in. na zbyt krótki czas do wyborów parlamentarnych. Dekalog biznesu został przekazany wszystkim liczącym się siłom politycznym. Jego twórcy zapowiedzieli monitorowanie w nowej kadencji wdrażania jego postulatów.
Przedsiębiorcom kandydującym do parlamentu zalecałbym, by pamiętali o Mieczysławie Wilczku, który wdrożył w Polsce pod koniec lat 80. realną wolność gospodarczą. Był przedsiębiorcą w PRL i poznał, jak system potrafi niszczyć przedsiębiorczość. Tak zwana ustawa Wilczka do dziś jest niedoścignionym wzorem wolności gospodarczej i powinna być inspiracją dla przedsiębiorców startujących do paramentu. A gdy już zasiądą w ławach sejmowych czy senackich, powinni próbować wdrażać idee Mieczysława Wilczka, które są ciągle aktualne i potrzebne polskiej gospodarce.
Osoby, które z sukcesem prowadzą biznes — czy jako właściciele, czy jako menedżerowie — bardzo niechętnie zostawiają go dla polityki, zwłaszcza dla zasiadania w parlamencie. Ich życie jest znacznie ciekawsze, spokojniejsze i dostatniejsze niż życie polityków. Ubolewam nad tym, bo doświadczenie biznesowe może być bardzo pomocne przy tworzeniu prawa, które sprzyjałoby rozwojowi gospodarki.
Tymczasem w ostatnich latach do władzy garną się osoby, którym w biznesie się nie powiodło i na dorobienie się właśnie w polityce upatrują szans. To samo dotyczy prawników. Ci, którzy stali się politykami, niczego wielkiego nie osiągnęli. Zarówno jedni, jak drudzy dają bardzo zły przykład i utwierdzają przedstawicieli biznesu, że polityka to bagno, do którego nie warto wchodzić.
Byłoby bardzo dobrze, gdyby mimo wszystko doświadczeni polscy przedsiębiorcy, którzy w biznesie odnieśli sukces i prowadzenie firmy mogą scedować na potomków lub wynajętych menedżerów, odważyli się na wkroczenie do polityki. Mam nadzieję, że tak się stanie, choć na razie widzę, że wolą kupić dom w Toskanii i tam spędzać czas, niż zaangażować się dla dobra Polski.