Akcji kredytowej nie ma i nie ma się co łudzić, że będzie. Slogan, jakoby banki siedziały na kasie i nie chciały pożyczać, jest nieprawdziwy. W systemie finansowym brakuje pieniędzy jak tlenu wysoko w górach i branża z coraz większym trudem łapie oddech.
Najlepszym przykładem postępującej finansowej astmy jest wojna o depozyty. Bitwa wciąż trwa. Mateusz Morawiecki, prezes BZ WBK, który od dawna głośno wzywa konkurentów do opamiętania się, ostatnio zaproponował administracyjne ograniczenie wysokości oprocentowania depozytów. Nie wszyscy z tym pomysłem się zgadzają.
— To nie małe banki podbijają cenę. Rynkowym punktem odniesienia są stawki PKO BP, który też nie ma depozytów w nadmiarze. Dzisiaj największy krajowy detalista daje 5 proc. za lokatę trzymiesięczną. Mniejsi konkurenci muszą płacić 1-2 pkt proc. więcej, żeby przyciągnąć klientów. Tak zawsze było. Oprocentowanie jest wysokie, ponieważ depozytów w systemie jest za mało — mówi Mariusz Karpiński, prezes Meritum Banku, wcześniej przez 14 lat szef GE Money Banku.
Deficyt depozytów rzeczywiście jest duży. Luka między wielkością kredytów a lokat na koniec lutego wynosiła 100 mld zł. Obecnie, gdy złoty jest mocniejszy, jest pewnie nieco mniejsza — Mariusz Karpiński uważa, że na wojnę depozytową duży wpływ ma kurs rodzimej waluty. Banki konkurują ceną o pieniądze klientów, ponieważ potrzebują ich coraz więcej, by refinansować portfele kredytów denominowanych w walutach obcych. Pieniądz na rynkach zagranicznych jest bardzo drogi. W rezultacie dramatycznie spada rentowność biznesu bankowego w Polsce, gdyż banki, które do niedawna udzielały kredytów przy bardzo niskich marżach, obecnie dopłacają do tych portfeli kredytowych. Dotyczy to również portfeli złotowych indeksowanych do WIBOR.
— Moim zdaniem, główną przyczyną wojny depozytowej są… niskie stopy procentowe NBP — uważa Mariusz Karpiński.
Przy każdej obniżce w ślad za stopami banku centralnego podąża WIBOR, który odzwierciedla — przynajmniej w teorii — cenę pieniądza na krajowym rynku międzybankowym.
— WIBOR jest dzisiaj kategorią absolutnie sztuczną, oderwaną od rynku. Rzeczywista rynkowa cena pieniądza to ta, którą banki płacą klientom za depozyty — mówi Karpiński.
Więcej we wtorkowym Pulsie Biznesu.