Dlaczego tak mało się promujecie?

Marzena Sobczyk
opublikowano: 2004-11-09 00:00

Według oficjalnych informacji, nasz kraj jest coraz bardziej przyjazny inwestorom. Niestety, nie potwierdzają tego sami zainteresowani.

„Puls Biznesu”: Jak powstała Pańska firma?

Jan Olof Lundqvist: Robiłem w Sztokholmie interesy z Polakiem, który na początku lat 90. zaproponował, abyśmy uruchomili firmę w Polsce. Jestem otwarty, nie zniechęcały mnie opinie o Polakach. To, co zobaczyłem, było szokiem. W pozytywnym sensie. Było czysto, wszyscy byli mili. Zatem na przełomie 1994 r. i 1995 r. na maszynach sprowadzonych z Niemiec i Szwajcarii rozpoczęliśmy produkcję.

Wybraliście Łódź. Dlaczego?

Przyjaciel tutaj się urodził. To była jedyna przyczyna. Zmarł dwa lata temu. Teraz prowadzę firmę sam.

Czy rozkręcając interes wziął Pan pożyczkę?

Zainwestowaliśmy własne pieniądze. Z pożyczką był problem, w Polsce banki i urzędy nie ufają ludziom z zagranicy. Ubiegałem się w 2003 r. o kredyt w jednym z banków — odpowiedź otrzymaliśmy po roku — była negatywna. Przez tak długi czas nikt nie zdecydował się podjąć żadnej decyzji. Nie miało znaczenia, że pracowaliśmy z własnymi pieniędzmi, osiągaliśmy zysk, płaciliśmy niemałe podatki. Jeśli zarabia się 100-200 tys. zł rocznie, nie są małe.

Czyżby więc, Pana zdaniem, Polakom nie zależało na skuteczności?

Myślę, że na Polakach ciąży piętno świata komunistycznego. Panuje tu mentalność, w której każdy boi się o pracę, obawia się, że zrobi błąd i w efekcie nikt nie jest w stanie podjąć decyzji. To was blokuje. W Szwecji każdy ma prawo decydować. Swoją firmę prowadzę oczywiście na szwedzki sposób. Na drodze do skuteczności stoi też w Polsce mała znajomość angielskiego.

Polacy nie znają tego języka?

Nie znają lub nie chcą go używać. Uczą się w szkołach drobiazgowych reguł gramatycznych, chcą mówić perfekcyjnie. Jeśli czują, że tak nie jest, wolą milczeć. Jednak skuteczna komunikacja jest niezwykle ważna dla eksportu. Szwecja jest małym krajem i musiała się tego nauczyć. Podam przykład: mam znajomego w Helsingborgu, jest hurtownikiem tekstyliów. Dwa lata temu poprosił o sprawdzenie, co mógłby do Polski eksportować. Na miejscu zorientowałem się, czy są w Łodzi producenci rajstop. Pokazano mi książkę telefoniczną. Wystarczyło wsiąść do samochodu, objechać dokoła, by po miesiącu przedstawić znajomemu listę producentów. Przyjechał do Łodzi, odwiedził 5-6 z nich i kupił natychmiast 1,5 miliona sztuk rajstop! Był w szoku. Cena była o 40 proc. niższa od tej, za jaką kupował je w Tajlandii i w Indiach.

Jest wielu przedsiębiorców, którzy mogliby zrobić to samo.

Dlaczego polskie firmy są w Szwecji zupełnie nieznane?

Rzecz w tym, że tu jest dużo małych firm, które są źle zorganizowane. Ten mój znajomy, jeden z największych hurtowników w Skandynawii, nie wiedział o Polsce nic, a jest w biznesie od 35 lat. Dlaczego nikt z Polski nie szuka w szwedzkiej książce hurtowników?

Czy pomocą powinny służyć urzędy?

Tutejsze urzędy to największy problem. Nie chciano w ogóle wydać mi pozwolenia na pracę, Przez pierwsze 3-4 lata byłem nikim, nie dostawałem żadnych pieniędzy ze swojego przedsiębiorstwa. To była praca za darmo! Każdego roku toczyła się walka. Musiałem odpowiadać na wszystkie te pytania, chcieli wiedzieć, gdzie urodziła się moja matka, jakie było imię mojego ojca, potrzebne im były moje świadectwa ze szkoły średniej. W przyszłym roku kończę 60 lat, do szkoły chodziłem 40 lat temu!

Dlaczego tak Pana sprawdzano?

Nie wiem. Moim zdaniem, nie lubi się tu obcokrajowców. Powiedziałem, że inwestuję pieniądze — to jednak nie miało znaczenia. Na swoje stanowisko musiałem zamieścić ogłoszenie w gazecie i czekać, czy nie zgłosi się Polak posiadający te same kwalifikacje. Miałby pierwszeństwo. To absurd.

Czy teraz jest już lepiej?

Pozwolenie na pracę wygasało co roku. Bez aktualnego pozwolenia na pobyt nie mogłem go przedłużać. Ostatnia decyzja obowiązywała do 8 maja. Pomimo że złożyłem dokumenty odpowiednio wcześnie, w urzędzie nikt nie wiedział, jak załatwić tę sprawę zgodnie z unijnymi przepisami, które automatycznie pozwalały mi dostać pozwolenie na pobyt na 5 lat. Musiałem donosić masę zaświadczeń poświadczonych przez tłumacza przysięgłego. W urzędzie nikt nie znał angielskiego. Poszedłem w końcu do dyrektora Wydziału Spraw Obywatelskich i Migracji, ten powiedział: „Dlaczego nie przyszedł pan do mnie od razu, tych dokumentów pan nie potrzebuje, tych też nie”.

Nie myślał Pan o wyjeździe?

Staram się nie przejmować za bardzo tym, co się tu dzieje, jestem człowiekiem, który przez całe życie przyzwyczaił się dawać sobie radę samemu i robić to, co chce. Ogólnie jestem nastawiony bardzo pozytywnie. Rozpoczynamy właśnie eksport do Niemiec i do Szwecji. Niemcy są zdumieni, że oto Wikingowie ze Szwecji razem z Polakami robią u nich biznes. Polska ma tak ogromny potencjał, ludzie nie zdają sobie sprawy, że to jest eksportowa bomba. Jednak na razie nikt o Polsce nie wie. Macie w Łodzi swoje targi, jednak nie sądzę, by odwiedzało je wielu ludzi z zagranicy. Zbyt mały nacisk kładzie się na zagraniczną reklamę.

Jan Olof Lundqvist, prezes Swepolu