Na odbywającym się w miniony weekend Orange Warsaw Festival promował dwie nowe płyty: "Cafe Fogg" i "W hołdzie Tadeuszowi Nalepie".
— Przywróciliśmy światu Krzysztofa Krawczyka. Wydajemy płyty Maryli Rodowicz, ale także inwestujemy w debiutantów, takich jak Nika Urbaniak, której płytę nagrywamy właśnie w Londynie — opowiada Kazimierz Pułaski, dyrektor zarządzający Sony BMG Polska.
Rocznie koncern organizuje u nas ponad 200 premier płytowych, z tego tylko osiem z udziałem polskich artystów.
— Przemysł fonograficzny ciągnie i nakręca pop. Dlaczego? Bo najlepiej przyswajają go melomani i najlepiej się sprzedaje. Sprzedaż muzyki klasycznej i jazzu to ledwie 10 proc. naszych obrotów — przyznaje Kazimierz Pułaski.
Czysty przypadek
Do firmy fonograficznej trafił przez czysty przypadek.
— Jestem finansistą z krwi i kości. Wcześniej pracowałem w firmie konsultingowej, leasingowej i w banku. Stąd przeszedłem do BMG, ale na stanowisko dyrektora finansowego — wspomina Kazimierz Pułaski.
Po połączeniu z Sony w 2004 r. i po odejściu ówczesnego prezesa zaproponowano mu funkcję dyrektora zarządzającego.
— Wtedy odmówiłem. Kiedy po półtora roku ponowiono propozycję, uświadomiłem sobie, że albo muszę ją przyjąć, albo odejść z firmy — mówi Kazimierz Pułaski.
Postanowił zmierzyć się z tym wyzwaniem, choć przyznaje, że bardzo się tego obawiał. Świat artystyczny kojarzył mu się z brakiem dyscypliny prawnej i finansowej.
— Pamiętam jedną z pierwszych dyskusji o nowej płycie polskiego artysty. To była prawdziwa jatka. Siedziałem na końcu stołu i myślałem: Boże, gdzie ja trafiłem i jak mam powiedzieć artyście, który poza muzyką świata nie widzi, że umowa ma wyglądać tak, a nie inaczej. Z czasem przyzwyczaiłem się do wszelkich artystycznych form ekspresji — wspomina szef Sony BMG Polska.
Inaczej też wygląda dzień pracy w takim koncernie. Może nie mniej długi niż w instytucji finansowej, ale nieco przesunięty w czasie.
— Zaczyna się później, bo branża budzi się po 10.00 rano, ale często dzwoni się do wykonawców lub ich menedżerów nawet po 22.00 w nocy — zdradza Kazimierz Pułaski.
Nieprzewidywalność w branży muzycznej jest dla niego cudowna, ale zarazem przerażająca.
— W banku, jeżeli komuś nie sprzeda się jednego kredytu, świat się nie zawali. Wydanie złej płyty może zniszczyć albo co najmniej przystopować karierę niejednemu zdolnemu artyście — mówi z powagą szef wytwórni.
Gwiazdy i gwiazdeczki
Jeszcze 10 lat temu działalność takich koncernów jak ten polegała głównie na wydawaniu i promowaniu płyt. Teraz organizują także koncerty i otwierają własne sklepy internetowe.
Kazimierz Pułaski rzadko bywa na przesłuchaniach artystów, ale stara się siedzieć na widowni podczas wszystkich organizowanych w Polsce festiwali muzycznych. Przyznaje, że z tej perspektywy lepiej się słyszy artystę, a przede wszystkim widzi, jak reaguje na niego publiczność. Czy Doda to według niego gwiazda?
— W sensie muzycznym nie, ale w sensie medialnym tak. Dla mnie prawdziwą gwiazdą jest Ania Dąbrowska, Anna Maria Jopek i kilku innych artystów, którzy przez lata potwierdzają, że świetnie śpiewają i mają na koncie wiele znakomitych płyt. Rzadko się zdarza, aby ktoś został gwiazdą po wydaniu jednego krążka. Myslovitz zdobył taką pozycję dopiero po kilku albumach — opowiada Kazimierz Pułaski.
Jego zdaniem, Polska cierpi na brak gwiazd z prawdziwego zdarzenia.
— Mamy ich zbyt mało i zbyt wiele mediów, które chciałyby o nich pisać. Dotyczy to nie tylko branży muzycznej, ale także filmowej, zdominowanej przez gwiazdeczki jednego serialu — dodaje szef Sony BMG Polska.
Uważa, że branży brakuje też konsekwencji w wyławianiu i w kreowaniu prawdziwych artystów. Nad wypromowaniem dobrego muzyka trzeba pracować kilka lat i wydać z nim kilka płyt.
— To jest bieg długodystansowy. Rzadko zdarzają się tak dobre zespoły jak Feel, który zaistniał błyskawicznie — przyznaje Kazimierz Pułaski.
Łatwiej pracuje się z artystami kompletnymi i przede wszystkim świadomymi swojego warsztatu i stylu muzycznego, jak Maryla Rodowicz. Takich twórców lub zespołów muzycznych jest jak na lekarstwo.
— Dużo częściej pracujemy z wokalistami, którzy potrafią śpiewać, ale nie piszą i nie komponują. Szukamy dla nich właściwego typu muzyki, dopasowujemy kompozytora i tekściarza. Taki proces aż do momentu wydania płyty może trwać rok — dwa — opowiada Kazimierz Pułaski.
Sam uwielbia słuchać muzyki gitarowej z legendarnych lat 60. i 70. Z dumą podkreśla, że wychował się na muzycznej liście Trójki prowadzonej przez lata przez Marka Niedźwieckiego. Ubolewa nad tym, że większość tras koncertowych znanych artystów omija Polskę. Dlaczego?
— Bo u nas, poza Spodkiem, nie ma gdzie robić dużych koncertów. Nie mamy hali ani stadionu na kilkadziesiąt tysięcy widzów. Musimy poczekać na mistrzostwa Europy 2012 — ubolewa Kazimierz Pułaski.
Dlatego tym bardziej cieszy się, że niedawno mógł zobaczyć na żywo wspaniały koncert Carlosa Santany, a w październiku wybiera się na koncert Alicii Keys. W przyszłości marzy mu się koncert Roda Stewarta.