Podróż na południe Europy oznacza nie tylko, konieczność zabrania paszportu, ale i pieniędzy na haracz dla urzędników.
Autokarem na igrzyska jedzie się długo, bo blisko 48 godzin, ale za to można po drodze poznać kawał Europy. I przekonać sie, ile dzieli potencjalnych kandydatów do UE od tych krajów, które już w niej są.
Większość z nas po raz pierwszy miała okazję podróżować po Europie już jako obywatele Unii. Pierwsza granica nie przyniosła wielkich niespodzianek, Czesi obejrzeli co prawda paszporty, ale zaraz potem przepuścili nas w dalszą drogę. Na Słowacji było podobnie. Na granicy węgierskiej trwało to trochę dłużej, ale wszystko zamknęło się w 25 minutach. Problemy zaczęły się w Serbii.
Poljacy to nie obywatele UE
Kiedy nasz autokar podjechał pod wydzielony pas ruchu oznaczony napisem „EU”, serbski pogranicznik popukał się w czoło i powiedział coś, co zabrzmiało szyderczo „Wy Poljacy?!” Zdecydowanie kazał zmienić pas i poprosił o zebranie paszportów. Po około 15 minutach okazało się, że bez wkładki do dokumentów tak szybko nie odjedziemy. Po zapłaceniu 10 EUR problemy zniknęły. W samej Serbii z okien autokaru widać odbudowywany kraj, ale i biedę oraz zniszczenia wojenne.
Na następnej granicy, z Bułgarią, znów musieliśmy płacić, i to dwukrotnie. Bez wkładki 15 EUR nie ruszylibyśmy dalej.
Przyjaźni Grecy
Grecja przywitała nas sympatycznie, w Atenach trudno było znaleźć latarnię bez olimpijskiej flagi. Sami Grecy okazali się nastawieni do Polaków bardzo przyjaźnie — zdarzało się, że restauratorzy częstowali kibiców ciastkami i napojami.
W hotelu, na wyspie 120 km od Aten, nie brakowało pracowników z Polski. Niektórzy przyjeżdżają od 8 lat, za przycinanie żywopłotu albo czyszczenie basenu mogą otrzymać 800 EUR miesięcznie. Recepcjonistki, pokojówki zarabiają ponad 500 EUR. Wyżywienie i zakwaterowanie mają za darmo, mogą też korzystać z atrakcji hotelu. Pracują od 5 rano do 14. Są też polscy barmani, kierowcy i kucharze. Właściciel z chęcią zatrudni jeszcze Polaków. Warunek: podstawy angielskiego.
Nasza straż pomogła
Wracaliśmy tą samą drogą i sytuacja z opłatami się powtórzyła. Dodatkowo bułgarska urzędniczka zażyczyła sobie souvenir z Grecji (oprócz 10 EUR), a policja w czasie przystanku w hotelu w Serbii sprawdziła nasze paszporty.
Słowacy i Czesi przepuścili autokar nawet nie zaglądając do paszportów, Polak w Kudowie Zdroju powitał nas pytaniem: jak tam było w Grecji? Polska Straż Graniczna bardzo nam również pomogła. Jeden z kibiców wymagał szybkiej wizyty w szpitalu. Gdy spytaliśmy pograniczników o najbliższą placówkę (zapadała noc), zaoferowali pomoc i przewieźli chorego własnym samochodem.
Obcokrajowcowi trudno byłoby pomylić granicę w Kudowie z bułgarską czy serbską.
Okiem przedsiębiorcy
Na granicach i tak jest lepiej
To zjawisko nie jest nowe, na szczęście zmienia się jego skala i zasięg. Jeszcze parę lat temu na granicy bułgarskiej za przejazd autokaru trzeba było uiścić około 50 DEM. Przelicznik był prosty, jedna marka za jedną osobę. Podobne stawki obowiązywały przy wjeździe do Turcji. Można się było również opłacać kartonami papierosów lub alkoholem. Teraz haracz za przekroczenie granicy Bułgarii wynosi 10 lub 20 EUR — w zależności od tego, czy biorą go celnicy czy również służby graniczne. A więc jest lepiej. Traktuję to jako element kultury tureckiej, choć trzeba z tym walczyć.
Jeśli chodzi o Serbów, to przynajmniej w tym sezonie żadna z moich grup nie miała przykrych doświadczeń.
Waldemar Bugdalski właściciel Intertour Jaworzno