Euromandaty opłaca się skupić

Jacek ZalewskiJacek Zalewski
opublikowano: 2014-01-08 06:05

Polityczne wskazówki jednego prezesa dla drugiego mają posmak kabaretowy, ale sam wątek rodzin politycznych w PE kabaretem nie jest

W rozkręcającej się kampanii przed wyborami do Parlamentu Europejskiego (PE) wystąpił dość ciekawy wątek, mający sens merytoryczny. Po wypowiedzi brytyjskiego konserwatywnego premiera Davida Camerona, negatywnie odnoszącej się do uprawnień polskich imigrantów oficjalnie pracujących i płacących podatki w Wielkiej Brytanii — przypomniano sobie, że w Brukseli/Strasburgu europosłowie Prawa i Sprawiedliwości trzymają sztamę z brytyjskimi torysami w grupie Europejskich Konserwatystów i Reformatorów (ECR). W tym kontekście prezes PSL Janusz Piechociński nawet zwrócił się do prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego, żeby jego ludzie się odcięli i wręcz… wystąpili z tej szkodliwej dla polskich interesów spółki. Tym bardziej że brytyjscy konserwartyści są przecież zdeklarowanymi przeciwnikami unijnej wspólnej polityki rolnej.

Takie polityczne wskazówki jednego prezesa dla drugiego mają posmak kabaretowy, ale sam wątek rodzin politycznych w PE kabaretem nie jest. Wyborcy w kraju raczej mało się orientują, co się dzieje z polskimi euromandatami dalej. Tymczasem europosłowie nie tworzą przecież frakcji danego państwa, lecz są wchłaniani przez ponadnarodowe grupy polityczne zgodnie z ich poglądami.

W kończącej się kadencji Parlamentu Europejskiego 2009–14 reprezentacja Platformy Obywatelskiej oraz Polskiego Stronnictwa Ludowego należy do największej i najważniejszej Europejskiej Partii Ludowej (EPP) o obliczu generalnie chadeckim. Delegaci Sojuszu Lewicy Demokratycznej są członkami drugiej pod względem wielkości i znaczenia rodziny — Postępowego Sojuszu Socjalistów i Demokratów (S&D). Te dwie różniące się radykalnie ideowo partie dogadują się i dzielą stanowisko przewodniczącego PE — w pierwszej połówce kadencji był nim chadek Jerzy Buzek, a w drugiej jest socjalista Martin Schulz.

Biorąc pod uwagę rzeczywiste oblicze ideowe, członkami właśnie EPP powinni być także europosłowie PiS. Notabene dawno temu Porozumienie Centrum, będące dziadkiem Prawa i Sprawiedliwości, współtworzyło właśnie międzynarodówkę chadecką. Ale w obecnej sytuacji krajowej wojny politycznej na śmierć i życie współpraca europosłów PiS oraz PO i PSL w jednej partii ponadnarodowej jest oczywiście niewyobrażalna. Takie są źródła przynależności PiS do dość egzotycznej dla Polski grupy konserwatystów.

W nowej kadencji 2014–19 niemal na pewno 51 polskich euromandatów zostanie znowu rozrzuconych. Oby tylko to trzech parlamentarnych rodzin. Jeśli pięcioprocentowy próg przekroczą jakieś polityczne kanapy, to niemal na pewno w Brukseli/ Strasburgu trafią do jeszcze bardziej egzotycznych grupek niż wspomniana ECR — zielonych, liberałów, narodowców etc. Tymczasem miarą skuteczności państwa w bardzo skomplikowanych relacjach wewnętrznych Parlamentu Europejskiego jest maksymalne skupienie wiązki przynależnych mu euromandatów w jak najmniejszej liczbie rodzin politycznych — i to tych naprawdę decyzyjnych.